poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 34

- Łukasz spotkamy się na lotnisku, bo Marco jeszcze nie jest gotowy. - westchnęłam do telefonu. - Reus pospiesz się, bo samolot nie będzie na nas czekał! - krzyknęłam lekko zirytowana. 
- Gdzie jest mój żel? - zignorował mój krzyk blondyn. - Wszystko mam? - zastanawiał się na głos.
- Dobra Ann to widzimy się na lotnisku. Mam nadzieję, że zdążycie. - zaśmiał się do słuchawki Piszczek i się rozłączył.
- Tak masz wszystko. - odpowiedziałam mu przez zaciśnięte zęby.
- Na pewno? - zapytał i spojrzał na mnie.
- Tak na pewno. Chodź już, bo Bonnie na nas czeka przed domem i właśnie taksówka podjechała. - zarządziłam i zaczęłam kierować się w stronę drzwi.
- Już, już. - odpowiedział i zaczął się za czymś rozglądać.
- Jak Cię za minutę nie będzie w taksówce jadę bez Ciebie! - powiedziałam poważnie i wyszłam przed dom.
- Co jesteś taka zła? - zaśmiała się Bonnie, gdy zobaczyła moją minę.
- Z nim jest gorzej niż z babą! - odpowiedziałam ponuro. - Ja się szybciej spakowałam niż on. Chodź pomogę Cię z walizką. 
- Dam sobie radę. - zaprotestowała.
- Nie radzę Ci się teraz narażać. Daj tą walizkę. - spojrzałam na nią surowym wzrokiem.
- Dobrze, dobrze. - odpowiedziała uśmiechając się. 
- Aa i Erik kazał mi się Tobą opiekować, więc radzę Ci się mnie słuchać, bo inaczej wszystko mu powiem. - rozpogodziłam się nieco.
- Fajnie. - odpowiedziała teraz ona tracąc humor. - A myślałam, że sobie od tego odpocznę. 
- Odpoczniesz, ale i tak będę mieć na Ciebie oko. - przytuliłam ją. - Grr gdzie ten Marco. - warknęłam.
- Jestem już, jestem. - odpowiedział blondyn kierując się w naszą stronę o kulach.
Poprosiłam taksówkarza o pomoc z walizkami i ruszyliśmy na lotnisko. Jakimś cudem udało nam się zdążyć na czas. 
Siedząc w samolocie położyłam głowę na ramieniu Marco i przymknęłam oczy.
- Już nie jesteś zła? - zapytał.
- Trochę jeszcze tak, ale mi przechodzi. - odpowiedziałam nie otwierając oczu.
Nagle usłyszeliśmy rozmowę przed nami.
- Ciocia, a dlaczego Ty mas taki duzy bzusek? - zapytała Sara.
- Mam tam małego bobaska. Taką małą dziewczynkę jak Ty. - wyjaśniła Bonnie. 
- A dlacego ona tam jest? - zapytała dociekliwie.
- Ona tam jest dlatego, że rośnie i jak będzie już duża to pojawi się tutaj. Ty też kiedyś byłaś w brzuszku u mamy.
Sara zdziwiona spojrzała na Ewę, która przysłuchiwała się rozmowie z uśmiechem. Dziewczynka dłuższą chwilę milczała po czym zapytała.
- Mamusiu dlaczego Ty mnie zjadłaś?! 
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie po czym wybuchliśmy śmiechem. Dziewczynka nie wiedziała o co chodzi.
- Mamusia Cię nie zjadła. Byłaś u niej w brzuszku, żeby rosnąć. - starał się wytłumaczyć to jakoś Łukasz.
- Ale teraz już nie jeśtem. - mówiła obrażonym tonem.
- Bo teraz jesteś już za duża. Widzisz dzidziuś cioci jest taki malutki. - Ewa wykonała gest rękoma wskazujący na wielkość dziecka. - Jak urośnie jeszcze troszkę to też będzie tutaj. - dokończyła.
- Ja teś taka byłam? 
- Tak, ale teraz jesteś już duża. - uśmiechnęła się do swojej córki. 
Sara odpowiedziała jej uśmiechem i zajęła się kolorowaniem księżniczek. 
Dwie godziny później wylądowaliśmy na lotnisku w Gdańsku skąd wzięliśmy dwie taksówki i ruszyliśmy do Sopotu, gdzie Łukasz zarezerwował nam noclegi. Pół godziny później byliśmy na miejscu. 
- Ładnie tu. - zachwycała się Bonnie. 
- Zdecydowanie się z Tobą zgadzam. - odpowiedziałam jej. 
- To nasz domek. - odezwała się Ewa. - Dwa pokoje na górze i dwa na dole. 
- My bierzemy dół. - odezwałam się. - Marco z tym gipsem niewygodnie jest chodzić po schodach. - dodałam.
- Tego się spodziewaliśmy. - uśmiechnął się Piszczek. - Bonnie też dół? - zwrócił się do mojej przyjaciółki.
- Jeśli wam to nie przeszkadza. - uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna.
- W żadnym wypadku. - odpowiedziała Ewa. - Wiem jak to jest być w ciąży i chodzić po schodach. - uśmiechnęła się do niej. 
- Mamusiu jeśtem głodna. - odezwała się Sara.
- Tak? No to idziemy zanieść nasze bagaże i pójdziemy na obiad. Co wy na to? - zwróciła się do nas pani Piszczek. 
Wszyscy chórem przytaknęliśmy jej i udaliśmy się do naszych pokoi. Pół godziny później siedzieliśmy w jednej z restauracji i czekaliśmy na nasze posiłki. 
- Co robimy wieczorem? - zapytał Marco, gdy wracaliśmy z obiadu.
- Z Twoją nogą impreza odpada. - odpowiedziałam mu.
- A nie możemy dzisiaj spędzić wieczoru na plaży? Nie wiem jak wy, ale ja jestem wykończona po podróży i nie mam siły wymyślać co możemy robić. - zapytała Ewa.
- Zgadzam się w 100 %. Zaczniemy planować czas od jutra. Czyli co? Idziemy po koce i na plaże? - odezwałam się. 
- Taak! Idziemy na plazee! Będę lobić z tatą ziamek! - Sara zaczęła podskakiwać z radości. - A wujek nam pomoze! - spojrzała na Marco.
- Oczywiście, że pomogę. Zrobimy taaki zamek, że będzie można w nim zamieszkać. - uśmiechnął się do niej Marco.
- Wujek nie bądź niepowaźny. W takim ziamku nie da się mieszkać. - odezwała się poważnie trzylatka na co my wybuchliśmy śmiechem. 
Pół godziny później byliśmy już na plaży. Słońce mocno grzało mimo późnego popołudnia. Sara tak jak zapowiedziała wcześniej zagarnęła swojego ojca i wujka do budowania zamku. Patrząc na nich miałam wrażenie, że większą frajdę z tego mieli dwaj dorośli mężczyźni niż dziecko.
Rozmawiając z moimi przyjaciółkami położyłam się na plecach i zamknęłam oczy wchłaniając w moje ciało przyjemne promienie słoneczne. Nagle poczułam na sobie coś mokrego i ciężkiego. Wystraszona otworzyłam oczy i ujrzałam uśmiechniętego Marco.
- Debilu! Czy Ty normalny jesteś?! - krzyknęłam na niego, próbując go zrzucić. - Nie ważysz 10 kg! - warknęłam.
- Ale o co Ci chodzi? Chciałem Cię tylko trochę ochłodzić. - odpowiedział wesoło. - Oo tu jeszcze troszkę. - dodał strzepując kropelki wody z włosów prosto na moją twarz. 
- Dziękuję już mi lepiej. A teraz możesz ze mnie zejść? Zważając na to, że jesteś osobą rozpoznawalną nasza aktualna pozycja wydaje się nieco dwuznaczna. - westchnęłam.
- Jak sobie życzysz. - odpowiedział dając całusa i kładąc się obok mnie. 
Czas na plaży umykał nam niesamowicie szybko. Słońce powoli zaczynało zachodzić. 
- Kochanie idziemy się przejść? - szepnął mi do ucha Marco. - Sami. - dodał widząc moją minę.
- Słuchajcie długo tu jeszcze będziecie? - zapytałam.
- Wybieracie się gdzieś? - odpowiedział pytaniem Łukasz.
- Idziemy się przejść. - wyjaśnił blondyn. 
- Będziemy się już zbierać, bo Sara na stojąco zasypia. - odpowiedziała Ewa. 
- Spotkamy się w domu. - odezwałam się i odeszliśmy od naszych znajomych.
Szliśmy brzegiem, rozmawiając i śmiejąc się, a przed nami rozchodził się widok zachodzącego słońca.*


- Chodź usiądziemy tam. - Marco wskazał miejsce na plaży, a którego było idealnie widać zachód słońca. 
- Ha! Ja wiedziałam, że Ty coś ukrywasz w tej torbie. - zaśmiałam się, gdy blondyn wyjął z niej czerwone wino.
- Tylko niestety kieliszków nie zabrałem. - uśmiechnął się do mnie.
- Myślę, że jakoś damy sobie radę bez nich. 
Siedzieliśmy przytuleni w ciszy podziwiając widoki.
- Jest jedna rzecz, z której się cieszę. - odezwał się Reus.
- Jaka? - zapytałam patrząc na niego. 
- Pomimo tych problemów przez które przeszliśmy, cieszę się, że tamtego dnia byłaś w tym klubie. 
- A ja się cieszę, że tamtego dnia Ty byłeś w tym klubie. - odpowiedziałam i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, który Reus zaczął pogłębiać.
Wróciliśmy do domu koło północy. Jak najciszej weszliśmy do środka starając się nie obudzić domowników. Ale im bardziej się człowiek stara tym gorzej mu to wychodzi. 
- Ałaaa! Kto postawił tu tą szafkę?! - jęknął Marco. - Mój mały palec. 
- Cicho Marco, bo pobudzisz resztę. - podeszłam do niego i razem weszliśmy do naszego pokoju. 
Kolejne dni mijały nam prawie tak samo. Wyjątkami były wieczory kiedy spędzaliśmy kibicując reprezentacji Niemiec podczas mundialu.

Do Dortmundu wróciliśmy wypoczęci i pełni energii. Piłkarze niemieccy pędzili jak burza na Mistrzostwach Świata. Im bliżej byli finału tym bardziej zauważałam jak to się odbija na samopoczuciu Marco. Cieszył się z wygranych kolegów, ale jednocześnie było mu przykro, że nie może być tam i razem z nimi dzielić swą radość. Starałam się jak mogłam, aby tego tak nie odbierał, jednak po części rozumiałam go. 
- Ann dzwoniła Yvonne. - zaczął Marco, gdy siedzieliśmy w dortmundzkim parku.
- Mamy się zająć Nico? - zapytałam uśmiechając się.
- Nie, nie. Zapraszają nas do siebie w niedzielę. Rick potrzebuje męskiego wsparcia podczas finału. Tak to określiła moja siostra. 
- Aa no to skoro tak to nie możemy mu odmówić. - zaśmiałam się razem z blondynem.
Dwa dni później udaliśmy się z Marco do jego siostry. Dotarcie na miejsce zajęło nam kilkanaście minut. 
- Ann! Marco! - od drzwi przywitała nas starsza siostra blondyna. - Jak miło was widzieć. Nico już się doczekać nie może. - zaśmiała się.
- Ciebie również miło widzieć Yvonne. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niej. 
- Przywieźliśmy dla was kilka drobiazgów z Polski. - odezwał się Marco i podał siostrze zapakowane prezenty.
- Nie trzeba było. Ale dziękujemy. No wchodźcie, wchodźcie nie będziemy w progu stać. - wpuściła nas do środka. 
- Ciocia! Wujek! - krzyknął siostrzeniec Marco zbiegając ze schodów. 
- Powoli mały, bo spadniesz. - zaśmiał się Reus i kucnął.
Po chwili maluch wpadł w jego ramiona ściskając mocno. 
- Ale masz siły chłopie. Czym Cię ta mama karmi? - zapytał żartobliwie blondyn.
- Ciukiejkami. - odpowiedział dumnie. 
- Hej przystojniaku, a ze mną to się już nie przywitasz? - przerwałam im tę krótką wymianę zdań.
- Sioly wujek idę tejaz do cioci. - odezwał się Nico i podbiegł do mnie przytulając tam samo mocno jak chwilę wcześniej mojego chłopaka. 
- No i mnie olał. - odezwał się zrezygnowany Marco. - Rick! - krzyknął, gdy ujrzał swojego szwagra.
- Rzeczywiście silny jesteś. - zaśmiałam się.
- Pobawimy się na dworze? - zwrócił się do mnie chłopczyk.
- Nico nie teraz. Ciocia dopiero przyszła. Daj jej chwilę odpocząć. - odezwała się stanowczym tonem Yvonne.
- Ale mi to nie przeszkadza. - odpowiedziałam uśmiechając się do starszej siostry Marco.
- Widzisz. Cioci to nie przeszkadza. 
- Kochanie potem się pobawicie. Idź do taty i wujka i opowiedz mu jak było nad morzem. - uśmiechnęła się do niego. 
Nico nic nie odpowiedział tylko pobiegł do salonu, w którym zniknął Marco z Rickiem. 
- Pomogę Ci w kuchni. - odezwałam się i ruszyłam z Yvonne.
- Nie potrzeba. Usiądź sobie tylko to pogadamy, póki Nico nie wpadnie. 
- Też byliście nad morzem? - zapytałam zajmując miejsce na stołku przy wyspie.
- Tak. Pojechaliśmy do Chorwacji. - uśmiechnęła się. - Mały był zachwycony. - dodała.
- Pierwsza jego wizyta nad morzem? - zaśmiałam się.
- Tak. Nie potrafił tego ogarnąć. Że to takie wielkie. Jak go niewielka fala uderzyła to nie wiedział, gdzie uciekać. 
Yvonne i ja pochłonęłyśmy się w rozmowie przy okazji robiąc dla nas zimne napoje. Dzisiejszy dzień był bardzo gorący. 
- Wyjazd się wam udał. Widać to po Tobie. Cała promieniejesz. - odezwałam się podsumowując naszą rozmowę. 
- To nie tylko od tego. - odpowiedziała tajemniczo. 
- Coś mi umknęło? - zapytałam marszcząc brwi i przeszukując w umyśle czy siostra Marco powiedziała wcześniej coś co pominęłam.
- Na razie chcemy, aby to pozostało w kręgu naszych najbliższych. Jestem w ciąży. - odpowiedziała w końcu uśmiechając się. 
- Yvonne! Gratuluję! - podeszłam do niej i przytuliłyśmy się zanosząc od śmiechu. 
- Dziewczyny a co wy tu... - do kuchni wszedł mąż Yvonne razem z Reusem, który na rękach trzymał swojego siostrzeńca. 
- Już jej powiedziała. - odezwali się równo po czym wybuchli śmiechem. 
Odsunęłam się od kobiety i wzięłam od Marco Nico.
- Siostra gratuluję. - blondyn podszedł do siostry i przytulił ją. - Kolejny maluch do rozpieszczania. - zaśmiał się.
- No, no tylko nie przesadzaj. - pogroziła mu palcem. 
- Ciocia no to pobawisz się ze mną? - zapytał mnie Nico bawiąc się moimi włosami. 
- Oczywiście, że tak. - uśmiechnęłam się do niego stawiając na ziemi.
- To chodźmy na dwór. Pobujasz mnie na huśtawce.
- Tak jest szefie. - zaśmiałam się i ruszyłam za chłopcem. 
Wyszliśmy na podwórko, na którym znajdowała się huśtawka chłopca. Wsadziłam go do niej i zaczęłam bujać. 
**- Wiesz ciocia byłem nad morzem. - zaczął swoją opowieść maluch.
- Taak? I jak było? 
- Faajnie. Miałem taką duzią łopatę. I tata śkopał mi całą plażę! - ekscytował się Nico.
- I znaleźliście jakieś skarby?
- Nio! Muselki tam były! I pływałem w morzu nawet! 
- A Ty umiesz pływać? - zadałam mu kolejne pytanie nie przestając bujać.
- Tak! Ale na początku się bałem, ale tata mnie trzymał.
- I daleko popłynąłeś? 
- Na sam środek morza!
- I pomachałeś mamie? 
- Ciociaa! Ona płynęła zie mną i tatą! - skarcił mnie chłopczyk za moje niedopatrzenie.
- Na prawdę? 
- Nio! Ona z jednej śtrony, ja i tata. Ja byłem w środku! - wyjaśnił dumny z siebie.
- Ale miałeś fajnie. - uśmiechnęłam się do niego.
- Nio! Wiesz kiedyś będę pływał śtatkiem kosmicznym po morzu. 
- Statkiem kosmicznym po morzu? - zapytałam rozbawiona. 
- Tjak! - odpowiedział machając nogami.
- A nie w kosmosie? 
- W kośmosie teś! Będę kosmitem! - klasnął uradowany w rączki a ja zaczęłam się śmiać.**
- Ty kosmito daj już spokój cioci. - podszedł do nas Rick.
- Tatoo jeście. - jęknął Nico.
- Pobaw się w piaskownicy. My sobie teraz z ciocią posiedzimy na tarasie i porozmawiamy. 
- No dobjaa. - odpowiedział zawiedziony i ruszył w stronę piaskownicy.
Na tarasie dołączyliśmy do Yvonne i Marco, którzy zaciekle rozmawiali na jakiś temat. 
Wieczorem tak jak było w planie naszej wizyty zasiedliśmy przed telewizorem i oczekiwaliśmy na początek meczu. 
- Dlaczego Mario nie jest na boisku. Trener powinien już go dawno dać. - pieklił się Marco.
- Spokojnie. Może jeszcze wejdzie. - starałam się go uspokoić.
- Oo patrzcie! Trener chyba Cię usłyszał, bo Mario się przygotowuje. - odezwał się Rick.
- No nareszcie. - westchnął Marco.
Jednak po dwóch połowach zwycięzca nie został wyłoniony. Nico zasnął na kolanach Marco jeszcze przed końcem pierwszej połowy, więc w przerwie blondyn ostrożnie przeniósł go do jego pokoiku. 
Rozpoczęła się dogrywka. Piłkarze mieli dużo fantastycznych akcji jednak wykończenie ich pozostawiało wiele do życzenia. Jednak w 113 minucie Andre Schurrle podał piłkę do Mario Götze, a ten skierował ją prosto do bramki. Wszyscy na stadionie jak i my zaczęliśmy skakać i cieszyć się ze zdobytej bramki. Po uspokojeniu emocji piłkarze kontynuowali grę starając się dobrnąć do końca nie zmieniając wyniku. Po upływie regulaminowego czasu oraz czasu doliczonego sędzia po raz ostatni zagwizdał. Wszyscy piłkarze zarówno Ci na boisku jak i Ci, którzy siedzieli na ławce razem z trenerem wbiegli na murawę i ciesząc się rzucili na Mario gratulując mu i dziękując za zwycięską bramkę. 
- Nie martw się. Za 4 lata to będziesz Ty. - szturchnęłam lekko Marco, który był wpatrzony w telewizor. 
- Nie martwię się. Cieszę się, że im się udało. - odpowiedział mi.
- Ale byłbyś szczęśliwszy, gdybyś był tam z nimi. - odgadłam dalszą część niewypowiedzianą przez blondyna. 
- Będąc z Tobą też się cieszę. - odpowiedział po czym objął mnie. 
- Zobacz Marco. Mario ma Twoją koszulką! - odezwała się Yvonne, a my skierowaliśmy nasze wzroki na ekran telewizora. 
Był moment wręczenia Pucharu, a Mario trzymał w górze koszulkę reprezentacyjną z numerem i nazwiskiem Marco. 
- Ten gol był dla Ciebie. - rzekłam. 
Marco nie odezwał się. Spojrzałam na niego i po raz pierwszy od początku mistrzostw zobaczyłam jak nie ukrywa swoich emocji. Jednak łzy w jego oczach nie były łzami smutku, a łzami radości, spowodowane wydawać by się mogło małym gestem jego przyjaciela. Jednak dla Reusa to nie był mały gest. To był ogromny gest, który uświadomił go, że wszyscy z reprezentacji wspierają go, a Mario jest jego najlepszym przyjacielem. 

Kilka dni później
Spałam sobie w najlepsze, gdy nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Otworzyłam leniwie jedno oko i sięgnęłam po telefon leżący na szafce. Spojrzałam na godzinę. 7 rano! 
- Kto śmie budzić mnie o tak wczesnej godzinie? - odezwałam się zaspanym głosem nie patrząc kto do mnie dzwoni.
- Ann wybacz mi. Ale musisz mi pomóc. - usłyszałam.
- Erik?! Co się stało? - zapytałam zdziwiona.
- Jesteśmy już w Berlinie i za kilka godzin mamy prezentacje Pucharu i błagam Cię musisz sprowadzić tu Bonnie. 
- Ale dlaczego? Nie możecie się w Dortmundzie spotkać? 
- Błagam Cię to dla mnie ważne. Aa i proszę Cię jedź do Marco i go obudź, bo ja nie mogę się do niego dodzwonić. On Ci wszystko wytłumaczy. To jest bardzo dla mnie ważne. Wiesz, że gdyby tak nie było nie zawracałbym Ci głowy. 
- Tak wiem. No dobrze. Ale my nie zdążymy na początek tej prezentacji. W Berlinie będziemy gdzieś dopiero za 5-6 godzin. - uprzedziłam.
- Tak. Wiem to. I o to w tym chodzi. Ten pokaz potrwa kilka godzin, więc zdążycie. Dziękuję Ci. Będę Twoim dłużnikiem do końca życia.
- Nie dziękuj mi jeszcze, bo nie wiem czy Bonnie da się namówić. - zaśmiałam się.
- Liczę na Twoje zdolności porozumiewania się z nią. Muszę już kończyć. Widzimy się za kilka godzin.
- No do zobaczenia. - pożegnałam się z nim i wstałam szybko z łóżka. 
Naszykowałam sobie wygodne ubranie. Z szafy wyjęłam większą torbę do której spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. W międzyczasie próbowałam dodzwonić się do Marco, ale nie udało mi się. Wybrałam więc numer mojej przyjaciółki.
- Halo? 
- Oo Bonnie nie śpisz już. Dobrze się składa. - zaczęłam nerwowo szukając pretekstu, aby moja przyjaciółka się zgodziła.
- Bo mnie obudziłaś. - odezwała się ponuro. - Co jest? 
- Wiesz, że Cię kocham. - zaczęłam powoli.
- Nie pożyczę Ci kasy, bo mi się skończyła. 
- Nie chce kasy. - burknęłam. - Chcę, żebyś gdzieś ze mną pojechała.
- Gdzie? - zapytała zdziwiona.
- Do Berlina. - odpowiedziałam wchodząc do kuchni.
- Do Berlina?! Po co?! 
- Noo boo dzisiaj jest ta prezentacja Pucharu. - zaczęłam nalewając soku pomarańczowego do szklanki. - I chciałabym zabrać tam Marco. Wiesz jak on przeżywa to, że nie pojechał na mistrzostwa. Spotka się z chłopakami, pogadają itd. - dokończyłam zadowolona ze swojego pomysłu.
- Ale nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć? - jęknęła. 
- No proszę... Taka spontaniczna wycieczka. Jakbym Ci powiedziała wcześniej nie byłaby spontaniczna. - zaśmiałam się pisząc krótką informację rodzicom.
- Ehh Ty i te Twoje szalone pomysły. To za ile mam być gotowa? 
- Właściwie to już. 
- Już?! Czy Ty oszalałaś?! 
- Nie pamiętasz? Spontaniczna wycieczka. Czekam pod Twoim domem. - odpowiedziałam rozłączając się. 
Chwilę później podjechałam samochodem pod dom przyjaciółki. 
- Oszaleję z Tobą kiedyś. - odezwała się wsiadając do samochodu. - Zapomniałaś, że jestem w ciąży?! - krzyknęła. 
- Nie, nie zapomniałam. Przecież nic się nie dzieje. - odpowiedziałam spoglądając na nią. 
- No na szczęście nic. Gdyby nie to, że zobaczę szybciej Erika to nie pojechałabym z Tobą wierz mi. - pokazała mi język.
Pod domem Marco byłyśmy po 5 minutach. 
- Poczekaj tu ja szybko po niego pójdę. - odezwałam się wychodząc z samochodu.
Drzwi do domu blondyna otworzyłam kluczami, które mi podarował. Wbiegłam na górę do jego sypialni. Tak jak się spodziewałam spał sobie w najlepsze a jego telefon leżał wyciszony po drugiej stronie pokoju.
- Marco wstawaj! - szturchnęłam go.
- Co? Co jest? Ann? Co Ty tu robisz? - zadawał zaspany pytania.
- Masz jakąś sprawę z Erikiem. I nie mógł się do Ciebie dodzwonić, bo masz telefon wyciszony! - skarciłam go.
- Erik? Ale co on... - urwał. - Jasna cholera Berlin! - zerwał się z łóżka i sięgnął po spodnie leżące na fotelu. W pośpiechu założył białą koszulkę i zniknął w łazience. - Jest z Tobą Bonnie? 
- Jest. Udało mi się ją jakoś podstępem namówić. Ale powiesz mi o co chodzi? Bo Erik powiedział, że mi wytłumaczysz? 
- Gdzie on jest? Przecież kładłem go tutaj. - zignorował moje pytanie szukając czegoś.
- Czego szukasz? - zapytałam marszcząc brwi. 
- Oo mam! - podał mi czerwone pudełeczko. 
Otworzyłam je, a moim oczom ukazał się piękny pierścionek z niewielkim diamencikiem. 
- Erik... on...? - zapytałam zaskoczona.
- Tak chce się jej oświadczyć. Nie ma czasu na więcej tłumaczeń. Musimy jechać. Ale Bonn ani słowa. 
- Jasne. - odpowiedziałam oddając mu pierścionek.

Do Berlina dotarliśmy po 5 godzinach. Znaleźliśmy miejsce parkingowe i udaliśmy się na plac, gdzie trwała zabawa z piłkarzami. Marco w międzyczasie dał sygnał Erikowi gdzie jesteśmy. 
- Erik? Jak nas tu znalazłeś? - zapytała zdziwiona Bonnie.
- Chodź ze mną. - odpowiedział całując ją w usta i głaszcząc brzuch.
Marco dyskretnie podał pudełeczko chłopakowi i ruszył z moją przyjaciółką na scenę, gdzie znajdowali się piłkarze. 
- On jej się oświadczy na scenie?! - zapytałam zdziwiona. 
- Tak. - odpowiedział zadowolony Marco. - Ei a co jak mu odmówi? - uśmiech z jego ust znikł.
- Nie odmówi. - odpowiedziałam przyglądając się całej sytuacji i przytulając się do Marco. 
Erik zabrał mikrofon od jednego z reprezentacyjnych kolegów i stanął naprzeciw Bonnie.
- Bonnie. Długo czekałem na ten moment. Marzyłem, aby nasza reprezentacja wróciła do Niemiec z Pucharem i moje marzenie się spełniło. Moim kolejnym marzeniem jest, aby nasze dziecko przyszło zdrowe na ten świat i abym ten świat mógł dzielić z waszą dwójką. Dlatego... - urwał i ukląkł na jedno kolano, wyciągając z kieszeni czerwone pudełeczko. - Bonnie czy zostaniesz moją żoną? - zapytał i patrzył jej w oczy.
Moja przyjaciółka stała chwilę oszołomiona.
- Erik jaa... jaa chyba rodzę... - odpowiedziała z poważną miną łapiąc się za brzuch...
 _____________________
*Zdjęcie mojego autorstwa. Proszę go nie kopiować :)
**Rozmowa Ann z Nico to rozmowa moja z moim 3-letnim bratankiem, który we wakacje opowiadał mi jak był nad morzem :D 

Dzisiaj dłuuuugi :D Od prawie półtorej tygodnia stałam w miejscu i nie miałam pomysłu.. Dzisiaj się zawzięłam i stwierdziłam, że muszę napisać. Muszę i już! :D Jak zaczęłam pisać to tyle wyszło :D Mam nadzieję, że dobrze i że choć trochę się Wam podoba :) 

W Święta mnie na blogu nie będzie, więc dzisiaj chciałabym Wam złożyć życzenia :) Spełnienia marzeń, mnóstwa prezentów i ciepłej domowej atmosfery :) Wystrzałowego sylwestra w gronie przyjaciół i Szczęśliwego Nowego Roku ;* I oby do nas zawitał śnieg, bo jak na razie to mamy jesień w grudniu :D


Do następnego ;**



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 33

- Pan Reus...- zaczął lekarz. - Przykro mi. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy. - dokończył i odszedł.
Po chwili z sali operacyjnej wyjechało łóżko z przykrytym ciałem. Stałam w szoku nie zdając sobie sprawy z tego co się wokół mnie dzieje. Mama Marco zaniosła się płaczem opierając się o swojego męża, który powstrzymywał ją od upadku. Yvonne usiadła na krzesełku i zakryła twarz rękoma. Ja nadal stałam trzymając na rękach małego Nico, który przyglądał się całej tej sytuacji. 
- Marco już nie ma z nami? - zapytałam tępym głosem. - Ale to nie możliwe?! Przecież zanim karetka przyjechała on żył! Rozmawiał ze mną! - krzyknęłam odstawiając Nico na podłogę.
- Ann były komplikacje podczas operacji. - odezwała się słabym głosem siostra Reusa.
- Nie! Ja w to nie wierzę! Muszę go zobaczyć! - odpowiedziałam i pobiegłam w stronę kostnicy.
Początkowo nie chcieli mnie wpuścić, lecz po licznych prośbach mogłam wejść na chwilę. Szłam powoli za pracownikiem, który prowadził mnie do ciała Marco. 
- Jest pani tego pewna? - zapytał, gdy staliśmy już przy zakrytym ciele. 
- Tak. - odpowiedziałam z wielką gulą w gardle. 
Mężczyzna odchylił kawałek materiału, a moim oczom ukazał się widok bladej twarzy Marco. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, a po chwili wybuchłam wielkim płaczem.
- Nie to nie prawda! Ty musisz żyć! Słyszysz! Musisz! Marco nie rób mi tego! - krzyczałam bijąc blondyna po klatce piersiowej...

- Ciocia. Ciocia obudź się. - poczułam szturchanie Nico. 
Otworzyłam powoli oczy. Po chwili do mnie dotarło, gdzie jestem. 
- Co z Marco? - zapytałam prostując się gwałtownie.
- Jeszcze go operują. - odpowiedziała pani Reus. 
- Zasnęłaś. Miałaś zły sen? - zapytał zaniepokojony maluch. - Płakałaś przez sen. - zauważył.
Przypomniałam sobie owy sen i kamień spadł mi z serca. To był tylko sen. Otarłam mokre policzki i uśmiechnęłam się lekko do siostrzeńca Marco.
- Na szczęście to tylko zły sen. - odpowiedziałam mu.
Z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Serce mi zamarło. 
- Panie doktorze i co z Marco? - zapytała Yvonne.
- Pan Reus stracił dużo krwi, ale już nic nie zagraża jego życiu. - wyjaśnił lekarz. 
- Czy możemy go zobaczyć? - zapytałam.
- Na razie to nie będzie możliwe. Pan Reus spędzi kilka dni na sali intensywnej terapii. - wyjaśnił i odszedł od nas. 

Marco po kilku dniach czuł się już lepiej, dlatego został przewieziony na normalną salę. Ja, gdy tylko się o tym dowiedziałam jak najszybciej pojechałam do szpitala.
Stojąc pod salą, w której leżał blondyn nabrałam powietrza i cicho zapukałam uchylając drzwi. Marco głowę miał zwróconą do okna. Gdy weszłam do sali przeniósł wzrok na mnie. Od razu na jego twarzy pojawił się ten powalający uśmiech. 
- Ann kochanie. - odezwał się słabo.
- Nie mów nic. Jesteś jeszcze słaby. - odpowiedziałam i podeszłam do niego siadając na krzesełku obok łóżka Reusa.
Patrzeliśmy przez chwilę na siebie nic nie mówiąc. W końcu nie wytrzymałam i nachyliłam się mocno przytulając Marco. Położyłam głowę na jego piersi i usłyszałam bicie serca. W tamtej chwili byłam tak cholernie szczęśliwa, że nic mu się nie stało. Z moich oczu popłynęło kilka łez. 
- Hej. Ty płaczesz? - zaniepokoił się Marco.
Nie odpowiedziałam mu. Głowę miałam odwróconą w drugą stronę, aby nie widział łez. Marco delikatnie dotknął mojego policzka i zmusił, abym na niego spojrzała.
- Co jest? - zapytał ponownie. 
- Bo to wszystko moja wina. - odpowiedziałam.
- Ale co? 
- No to. To, że tutaj jesteś, a nawet to że mogłoby Cię już tu w ogóle nie być.
- Ale jestem. Nic mi nie jest. - uśmiechnął się, ścierając łzy z mojego policzka.
- Gdyby nie ja i moja głupia naiwność nic by Ci nie było. Jaka ja głupia byłam, że dałam się omamić Taylorowi. - skarciłam się.
- Nie zadręczaj się już tym. Jest już po wszystkim. - przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
- Boże jak ja Cię kocham. - odezwałam się.
- Marco jak już coś. Nie jestem Bogiem. - zaśmiał się.
- Och czepiasz się szczegółów Reus. - odpowiedziałam śmiejąc się. 
- Ehh my to mamy szczęście do naszych byłych. - odezwał się Marco.
Spojrzałam na niego nie do końca wiedząc o co mu chodzi.
- Oboje przez nich wylądowaliśmy w szpitalu. - zaśmiał się.
- No tak. Zapomniałam o tamtym incydencie z Caro. 
Naszą rozmowę przerwało pukanie do drzwi, w których chwilę później pojawiła się cała drużyna Borussi.
- No Reus koniec tego dobrego! - odezwał się wesoło Erik. 
- Przestań już udawać i wracaj na boisko. - dodał Auba.
- Tutaj mamy dla Ciebie kosz witamin. - odezwał sie jak troskliwa matka Piszczek.
- Schudłeś coś kochany. No zobaczcie jakie ma blade policzki. - Kuba podszedł do przyjaciela i zaczął tarmosić blade policzki Reusa.
- Dobra już koniec chłopaki! - powiedział Marco z uśmiechem na twarzy wyrywając się przyjacielowi.
- My jeszcze nie skończyliśmy. - odezwał się ostrzegawczo Mats.
- Widzę kochanie, że zostawiam Cię w dobrych rękach. Będę już uciekać. - odezwałam się całując chłopaka w policzek.
- Zostawisz mnie z nimi? - zapytał ze strachem w oczach blondyn.
- Nic Ci nie będzie. W razie czego szpital masz blisko. - zaśmiałam się i opuściłam salę chłopaka. 

Kilka miesięcy później
- No i jak? - zadał pytanie Marco, gdy mnie tylko zobaczył.
Szłam razem z Bonnie nie okazując żadnych emocji.
- No dziewczyny! Jak wam poszło? - niecierpliwił się Erik.
- Cóż...- zaczęła moja przyjaciółka.
Chłopaki popatrzeli na nas i czekali na odpowiedź.
- Zdałyśmy ! - wykrzyknęłam i podbiegłam do Reusa mocno go przytulając.
- Ehem ja tak szybko nie mogę biegać zaważając na to, że jestem już w piątym miesiącu ciąży. - pożaliła się moja przyjaciółka.
- To ja do Ciebie pobiegnę. - zaśmiał się Erik i ruszył w stronę swojej ukochanej.
- Widzisz mała jaką masz zdolną mamę? - uklęknął i zaczął mówić do brzucha.
- Nie zapomniałeś, że nie jesteśmy w domu? - odezwała się lekko zażenowana brunetka.
- Ei no już z córką porozmawiać nie mogę? - udawał oburzenie chłopak.
- Wariaci. - podsumował po cichu Marco. - To już mogę Cię oficjalnie studentką nazywać? - zwrócił się do mnie.
- Dopiero dowiedziałam się, że zdałam maturę. Jeszcze nie wiem czy mnie na studia przyjmą. - zaśmiałam się.
- Na pewno. Będziesz najzdolniejszą studentką dietetyki jaką znam. 
- A Ty będziesz moim królikiem doświadczalnym jeśli chodzi o dietę. - pokazałam mu język.
- Zaryzykuję. - zaczął się śmiać. - Mam nadzieję, że będziesz za dwa dni na meczu towarzyskim z Armenią? 
- Jasne, że będę. Muszę trenować się przed dopingiem w Brazylii. 
- Idziemy na obiad? - naszą rozmowę przerwał Erik.
- Ja z chęcią. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Marco.
- Ja również. - odpowiedział i wszyscy wsiedliśmy do auta Reusa.

Dwa dni później - mecz
Siedzę już na trybunach razem z Cathy oraz Christine i czekamy niecierpliwie na rozpoczęcie meczu.
- Niby to mecz kontrolny, a denerwuję się jakby to już finał Mistrzostw był. - odezwała się Cathy.
- Czuję, że stanie się coś dzisiaj. - odezwałam się.
- No tak. Nasi chłopcy wygrają. - zaśmiała się Cathy.
- Nie. Stanie się coś złego. Mam złe przeczucie. - odpowiedziałam poważnie.
- Na pewno nie. Nie masz się czym przejmować. - Christine przytuliła mnie próbując pocieszyć. - Oo patrz widzę Mario i Marco. - dodała i zaczęła machać chłopakom.
Spojrzałam na Marco i posłałam mu uśmiech. Oby to uczucie było mylne - pomyślałam.
Reprezentanci równo o godzinie 20.45 wyszli na murawę, gdzie zostały odśpiewane hymny obu państw. Następnie gwizdek sędziego rozpoczął mecz. Od samego początku reprezentanci Niemiec rozgrywali piłkę według własnych zasad. Szło im na prawdę całkiem nieźle. Kibice na trybunach dopingowali piłkarzy jak tylko mogli. Złe przeczucie w dalszym ciągu mnie nie opuszczało. Starałam się o nim nie myśleć, ale gdzieś w głębi mojej głowy cały czas ono było. I wtedy stało się. Była 43 minuta meczu. Marco podczas pojedynku biegowego źle stanął na nodze, upadł na murawę i zaczął zwijać się z bólu. Gdy to zobaczyłam serce mi zamarło. W momencie przy Marco znaleźli się piłkarze, którzy zawołali medyków. Okrążyli Reusa tak, że nic nie widziałam.
- Co tam się dzieje?! - odezwała się Cathy. - Nic nie widzę. 
- Zabierają Marco z boiska. Nie wygląda to najlepiej. - odpowiedziała jej Christine. 
Przyglądałam się całej tej sytuacji jak zahipnotyzowana. 
- A Ty gdzie? - zatrzymała mnie dziewczyna Götze, gdy chciałam wyjść.
- Jak to gdzie? Do Marco. Muszę się dowiedzieć co z nim. - odpowiedziałam i próbowałam ją wyminąć.
- Teraz i tak Cię nie wypuszczą. Poczekaj do końca połowy. 
Nie odezwałam się, ale przyznałam jej rację, że teraz nigdzie nie zostanę wpuszczona, bo mecz jeszcze trwa. Zniecierpliwiona czekałam na końcowy gwizdek i gdy tylko sędzia zakończył pierwszą połowę wybiegłam z trybun.
- Mario! - krzyknęłam do Götze, który szedł w stronę szatni ze spuszczoną głową. - Mario! - krzyknęłam ponownie.
Chłopak odwrócił się i szukał wzrokiem osoby, która go wołała. Podbiegłam do niego szybko.
- Gdzie jest Marco? - zapytałam zdyszana.
- Poczekaj dowiem się od trenera. - odpowiedział i zniknął za drzwiami szatni.
- Wszystko będzie dobrze. To pewnie tak źle wyglądało, ale wcale tak źle nie będzie i Reus poleci z nami jutro do Brazylii. - podszedł do mnie Mats próbując pocieszyć. 
Uśmiechnęłam się do niego lekko czekając, aż wróci Mario. 
- Ann. - usłyszałam za sobą głos.
Odwróciłam się i spojrzałam na Mario.
- I co się dowiedziałeś? - zapytałam z paniką w oczach.
- Marco jest w szpitalu. - odpowiedział ze smutkiem w głosie.
- Wiesz w którym? 
- Ulica Kreuzstraße.
- Dzięki. - odpowiedziałam i pobiegłam do wyjścia.
Na zewnątrz złapałam taksówkę i podałam ulicę. 5 minut później byłam na miejscu.
- Dobry wieczór. Wie pani, gdzie znajduję się Marco Reus? - zapytałam kobietę siedzącą w rejestracji.
- Dobry wieczór. A pani kim jest? - spojrzała się na mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem.
- Jestem jego dziewczyną. Chciałabym się dowiedzieć co z nim.
- Przykro mi, ale nie mogę podać pani takich informacji. 
- Ale ja muszę wiedzieć! Marco jest moim chłopakiem! Proszę mi uwierzyć. - zezłościłam się lekko.
- Każda fanka pana Reusa może tak powiedzieć. Proszę mi nie przeszkadzać i odejść. 
Zła na kobietę miałam zamiar odejść i usiąść w poczekalni.
- To Ty jesteś Ann? - podszedł do mnie jakiś wysoki mężczyzna. 
- Tak, a o co chodzi? - zapytałam nieznajomego.
- Marco mówił, że zapewne przyjdziesz. Prosił mnie żebym zszedł po Ciebie. Jestem sanitariuszem w reprezentacji. Thomas. - wyjaśnił i podał mi dłoń.
- Ann. - uścisnęłam mu dłoń. - Co z Marco? 
- Chodźmy do niego. Opowiem Ci po drodze. - odpowiedział i ruszył przed siebie. - Ta pani jest ze mną. - wskazał na mnie, gdy recepcjonistka spojrzała się na mnie surowym wzrokiem.
- Aż tak źle jest? - zapytałam z paniką w głosie.
- No za wesoło nie jest. Robią mu badania, ale rokowania są takie, że z Mundialem może się pożegnać. 
- Co takiego?! Przecież Marco tak o nim marzył! Cały rok ciężko pracował! - zaprotestowałam. 
- Piłka nie zawsze jest sprawiedliwa. - odpowiedział i zatrzymał się pod salą 112.
- Mogę do niego wejść? - zapytałam już spokojniej.
- Czeka na Ciebie. - odpowiedział i przepuścił mnie w drzwiach.
Weszłam do sali i zobaczyłam siedzącego Marco na łóżku szpitalnym z głową między kolanami. Gdy usłyszał kroki podniósł głowę. Oczy miał czerwone od płaczu. Siedział taki bezradny na tym łóżku. Wyglądał jak mały beznradny chłopczyk. 
- Marco...- powiedziałam i do moich oczu również napłynęły łzy. - Tak mi przykro. - dodałam, podeszłam do niego i przytuliłam najmocniej jak umiałam. 
- Dlaczego to się mnie zawsze przytrafia? - zapytał przez łzy. - Tyle czekałem na ten wyjazd. Tak blisko byłem.
- Kochanie wiem. Mnie też to strasznie boli. To nie jest sprawiedliwe. - odpowiedziałam i spojrzałam mu w oczy.
- Tyle czasu pracowałem, aby być gotowym na te Mistrzostwa. I przez jeden cholerny błąd cała praca i marzenia odleciały w jednej chwili. 
- Damy radę. Przejdziemy przez to razem. Wrócisz jeszcze silniejszy na boisko. - starałam mu się dodać jakoś otuchy. - Wiem, że ciężko Ci to teraz wysłuchiwać, ale za 4 lata pojedziesz na kolejne Mistrzostwa i skopiesz im tyłki. Tylko nie możesz się teraz załamywać! Słyszysz? 
- Z Twoją pomocą myślę, że dam radę. Ty mi nie pozwolisz, abym w siebie zwątpił. - odezwał się po chwili. 
- Oczywiście, że Ci nie pozwolę. Jesteśmy drużyną pamiętaj. - odpowiedziałam i pocałowałam go lekko w usta. 
- Kocham Cię wiesz? - zapytał.
- Wiem, Kochanie, wiem. - uśmiechnęłam się do niego lekko.
Do sali wszedł lekarz z prześwietleniem Marco. 
- Mam już pańskie badania. - odezwał się mężczyzna w średnim wieku.
- I jak panie doktorze? - zapytał ze strachem w oczach blondyn.
- Naderwanie więzadła lewej kostki. Musimy założyć panu gips na nogę. - wyjaśnił patrząc na wyniki.
- Jak długo będę musiał mieć przerwę w grze? 
- Według mnie 3-4 miesiące. Rehabilitację powinien pan zacząć za jakieś 4 tygodnie. Ale to już pozostawiam do oceny lekarzy w klubie. Wszystkie badania zostaną tam przesłane. Teraz przepraszam muszę iść do innych pacjentów. Zaraz ktoś się tu pojawi, aby założyć panu gips. - odpowiedział lekarz i wyszedł z sali. 
- Marco. Ja... Nie wiem co mam Ci powiedzieć. - odpowiedziałam zszokowana słowami lekarza. 
- Nic nie mów. Po prostu bądź tu ze mną. - odezwał się i przytulił mnie mocno. 

Dwa tygodnie później
- Marco telefon Ci dzwoni. - szturchałam blondyna u którego nocowałam. - Marco do cholery odbierz! - warknęłam.
- Mhm już, już wstaję. Nie denerwuj się tak. Zrobię zakupy. - mamrotał przez sen. 
Wiedząc, że i tak się nie obudzi sięgnęłam po jego telefon leżący na szafce nocnej i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo? - zapytałam już rozbudzona.
- Ann? - usłyszałam zdziwiony głos Łukasza. - Myślałem, że dzwonię do Marco.
- Bo dzwonisz, ale jego się nie da dobudzić. - odpowiedziałam i spojrzałam na śpiącego blondyna. 
- Ciężka noc? - zaśmiał się.
- Tak bardzo. Musiał obejrzeć dwa romansidła co zaowocowało wypiciem butelki wina. - zaśmiałam się. 
- Niedobra Ty. - odpowiedział żartem Piszczek.
- Co tam? Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie do Marco? Bo jeśli tak to masz dwa wyjścia.
- Jakie? - zainteresował się Piszczek.
- Pierwsza opcja to taka, że możesz zostawić tą wiadomość mnie lub druga opcja możesz zadzwonić później, jeśli nie chcesz, abym była wtajemniczona w wasze sprawy.
- Kuszące propozycję. Ale ta sprawa też dotyczy poniekąd Ciebie. 
- Mnie? - zapytałam zdziwiona. 
- Bo Marco ma teraz sporo wolnego czasu. I ja też. I tak rozmawialiśmy z Ewą czy nie bylibyście chętni pojechać z nami nad Polskie morze? Ostatnim razem podobało Wam się w Krakowie. To teraz może i plaża Wam się spodoba. 
- Hmm kuszące, kuszące. Ale wiesz muszę to przedyskutować z Marco. 
- Co przedyskutować ze mną? - zapytał zaspany Reus.
- O śpiąca królewna się obudziła. - pokazałam mu język.
- Ha ha. - odpowiedział ironicznie. - O co chodzi? Kto dzwoni? 
- Dzwoni Łukasz i pyta czy bylibyśmy chętni pojechać z nim i Ewą nad morze do Polski? 
- Jeszcze pomyśleliśmy o Bonnie, bo wiem, że do Brazylii nie może lecieć w swoim stanie. - odezwał się Polak.
- Oo świetny pomysł. Marco to jak? 
- Jaki pomysł? - zapytał blondyn.
- Zgadzamy się czy nie? - zapytałam ignorując jego pytanie. 
- Myślę, że tak. Jeśli Ty oczywiście chcesz. - uśmiechnął się do mnie.
- To my się zgadzamy. Kiedy planujecie jechać? 
- Myślę, że w przyszłym tygodniu będzie dobrze. 
- Ok. To ja porozmawiam z Bonnie i się do Ciebie odezwę.
- Będę czekał na telefon. - wiedziałam, że się uśmiecha. 
Pożegnałam się z Piszczkiem i rozłączyłam się. 
- To co jedziemy nad Polskie morze? - zapytał Reus przyciągając mnie do siebie.
- Na to wygląda. - zaśmiałam się.
Marco przybliżył się do mnie i po chwili poczułam jego usta na moich. Nasze pocałunku zaczęły się pogłębiać. 
- Reus powinniśmy wstawać. - zaprotestowałam.
- Jeszcze chwileczkę. - odpowiedział między pocałunkami...
_____________________
Tylko mnie nie bijcie błagam :D W nagrodę dzisiaj z dłuższym rozdziałem :) Byłby jeszcze dłuższy, ale postanowiłam to rozbić :) Myślę, że jeszcze jeden, dwa rozdziały i będę kończyć tego bloga :( Moje pomysły co do niego wysuszyły się do dna... Ale przyznam się Wam, że w moim komputerze od ponad roku leży opowiadanie o Piszczku...:) Co prawda nie powala jakością, bo to było moje pierwsze opowiadanie, ale gdybyście były zainteresowane to mogłabym się z Wami podzielić tą historią :) Tylko nie wiem kiedy, ponieważ jeśli ma być ono upublicznione to muszę je jeszcze raz przejrzeć i pozmieniać co nieco :) 



A teraz się Wam pochwalę, a co! :D 
Niedawno obchodziłam urodziny i mam taką Kochaną przyjaciółkę ~Bogusia-Madridista~ która tak się wykosztowała na prezent dla mnie, że aż mi głupio... Ale dziękuję Kochana jeszcze raz ;** 

I jeszcze jedno :D Dzisiaj odwiedziła mnie pani listonosz z paczką dla mojej bratanicy, która pojawi się na tym świecie w lutym. Jak szaleć to szaleć! :D 

To by było na tyle dzisiaj :) Następny rozdział już się pisze, ale nie wiem kiedy go dodam ;*

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 32

- Marco! Marco obudź się! Marco nie rób mi tego! - roztrzęsiona trzymałam głowę blondyna na moich kolanach i klepałam go po policzku próbując obudzić. - Marco wytrzymaj jeszcze chwile. Karetka już jedzie. 
Chwilę później usłyszałam dźwięk syreny. W środku pojawili się ratownicy, którzy od razu zaczęli zajmować się Marco. Policjant wziął mnie na bok i zaczął zadawać pytania, na które nie umiałam odpowiedzieć.
- Proszę podać coś pani na uspokojenie. - odezwał się jeden z mundurowych do lekarza. 
Ten po chwili przyniósł mi jakąś tabletkę, którą zażyłam, bez zadawania pytań. Lekarze nadal zajmowali się nieprzytomnym Marco. Z kolei Taylorem, który odzyskał świadomość zajęła się policja.
- Nie daruję Ci tego dziwko! Jeszcze tego pożałujesz! Zobaczysz! - Taylor krzyczał w moją stronę i próbował wyrwać się policjantom. 
- Już pani lepiej? Możemy porozmawiać? - zwrócił się do mnie policjant, gdy wyprowadzili mojego byłego chłopaka.
- Co z Marco? Nic mu nie jest? - zapytałam przyglądając się jak zabierają na noszach Marco do karetki.
- Zabierają go do szpitala tam będzie miał badania. Na razie jest nieprzytomny. - wyjaśnił mi.
- Ja muszę z nim jechać. Nie mogę go zostawić. On mnie potrzebuje. - próbowałam go wyminąć, ale mnie zatrzymał.
- Nie może pani teraz jechać. Muszę z panią porozmawiać. Pani chłopak jest na prawdę w dobrych rękach. 
- Dobrze. - dałam za wygraną. - A mogę chociaż poinformować rodziców?
- Jasne. Proszę. - zgodził się, a ja odeszłam kawałek dalej wykonując telefon. 
Wyjaśniłam pokrótce rodzicom co się wydarzyło i poprosiłam, aby przyjechali. Po chwili wróciłam do policjanta.
- Dobrze już możemy. - odezwałam się siadając na kanapie. 
Opowiedziałam całą historię od momentu przyjazdu Taylora do Dortmundu po wydarzenia z dzisiejszego dnia. Co jakiś czas policjant przerywał zadając pytania i notując coś. Momentami miałam wrażenie jakby jego pytania miały udowodnić to, że to wszystko jest moją winą. Zadawał je starając się udowodnić to że kłamie poprzez przekręcanie wcześniej wymienionych przeze mnie faktów. Jednak ja za każdym razem poprawiałam go zgodnie z moją wersją wydarzeń. 
- Ann?! Ann kochanie?! - do domu Reusa wbiegli moi rodzice. 
Podbiegłam do nich szybko i mocno przytuliłam dając upust moim emocjom.
- Ann co się stało? - zapytał tata z troską w głosie. 
- Marco, Taylor...- urwałam. - To wszystko moja wina. - dokończyłam i ponownie zaczęłam płakać.
- Cii. Uspokój się. Już jest wszystko dobrze. - mama głaskała mnie po głowie starając się uspokoić. 
- Zabierzcie mnie do szpitala do Marco. 
- Panie oficerze czy to już wszystko? Możemy zabrać stąd córkę? - mój tata podszedł do mężczyzny, który mnie przesłuchiwał. 
Wtedy dopiero zauważyłam, że po domu Marco kręci się więcej mundurowych. Jedni fotografowali, inni pobierali odciski, a jeszcze inni starali się nie wpuszczać natrętnych paparazzi, którzy już się dowiedzieli o incydencie w domu jednego z graczy Borussi. 
- Tak na razie to wszystko. W razie gdybyśmy mieli jeszcze pytania zgłosimy się do córki.
- Dobrze. Dziękuję. Chodźmy. - tata do nas podszedł.
- Nie damy rady tu przejść. Zobacz ile tam jest ludzi. - odezwała się mama.
- Chodźmy tyłem. - powiedziałam i ruszyłam do tylnych drzwi. 
Tam spokojnie wyszliśmy niezauważenie i wsiedliśmy do samochodu.
- Kochanie pojedziemy do domu. Musisz odpocząć. - zaczęła mama.
- Nie mamo. Chce do Marco. W domu i tak nie odpocznę.
- Ale...
- Mamo proszę. - przerwałam jej.
Kobieta dała za wygraną i mój tata skierował się w stronę szpitala, w którym leżał Marco. Na miejscu zastałam mamę blondyna. Podeszłam do niej niepewnie i położyłam jej dłoń na ramieniu. Dopiero wtedy mnie zauważyła.
- Pani Reus... Co z Marco? - zapytałam łamiącym się głosem.
- Ohh Ann. - przytuliła mnie i zaczęła płakać.
- Czy on..? - nie dokończyłam, ponieważ ogromna kula w gardle uniemożliwiła mi to.
- Operują go. Ale nie wiadomo czy wyjdzie z tego. - dokończyła.
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Stałam w szoku przytulona z mamą Marco i nic nie mówiłyśmy.
- To moja wina. - zaczęłam w końcu. - Gdyby nie ja... Gdybyśmy się nie poznali... Gdyby Taylor nie przyjechał...
- Ann dziecko o czym Ty mówisz. To nie jest Twoja wina. Nikt Cię o nic nie obwinia. - powiedziała i spojrzała mi w oczy. 
- Wszyscy ostrzegali mnie przed Taylorem. Ale... 
- Nie obwiniaj się. - przerwała mi pani Reus. - Marco na pewno Cię nie obwinia. Wiem, że mieliście ostatnio problemy, ale on Cię kocha. Świata poza Tobą nie widzi. On wie, że masz dobre serce dlatego chciałaś wierzyć, że Twój były chłopak się zmienił. Ann proszę Cię nie obwiniaj się o to.
- Ale jeśli Marco z tego nie wyjdzie...- urwałam.
- Marco to silny i waleczny facet. Nie da się tak łatwo. Wyjdzie z tego. Zobaczysz. - starała się mnie pocieszyć sama będą w rozsypce. 
Usiadłyśmy na krzesełkach obok sali operacyjnej i w milczeniu czekałyśmy na to, aż ktoś nas poinformuje o stanie Reusa. Godzinę później dołączył do nas tata Marco z Yvonne Nico.
- Mamo co z nim? - zapytała roztrzęsionym głosem. 
- Jeszcze go operują. - odpowiedziała zmęczonym głosem. 
- Melanie nie mogła się zwolnić z pracy, ale jak tylko skończy to od razu tu przyjeżdża. - wyjaśniła nieobecność drugiej siostry.
- Cio się śtało? Cy ujek Malco jest choly? - odezwał się Nico siadając mi na kolanach.
- Wujek Marco ma teraz bardzo poważną operację, bo miał wypadek wiesz. - starałam się to jakoś maluchowi wyjaśnić.
- Nie płac ciocia. Ujek da ladę. Zawse mi mówi, że trzeba być silnym. I, ze ja też będę kiedyś taki silny jak on. - chłopiec mnie objął swoimi malutkimi rączkami, a jego wypowiedź  mnie wzruszyła i po moim policzku pociekło kilka łez. 
15 minut później z bloku operacyjnego wyszedł lekarz.
- Panie doktorze i co z nim? - zapytała mama Marco, a my podeszliśmy do niej.
- Pan Reus...- zaczął lekarz.
_____________________
Hej, hej :) Dzisiaj krótko, ale nie umiałam już dłużej wytrzymać bez napisania czegokolwiek i spod mojej klawiatury wyszło to coś :) Pisałabym dalej, ale stwierdziłam, że zakończę w tym momencie :) Co zrobię dalej? Jeszcze sama nie wiem :D Cały czas się nad tym zastanawiam :) Tak sobie pomyślałam, że jeśli któraś z Was miałaby ochotę ze mną porozmawiać czy coś to możecie pisać do mnie na gg 10935636 :)



Podczas sobotniego meczu była radość :)

Ale był też i smutek :( Marco nie ma szczęścia w tym sezonie...

Do następnego ;**






poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 31

Poznaliśmy się kilka miesięcy temu na imprezie. Spędziliśmy razem noc po czym odeszłam bez słowa. Nie liczyłam na ponowne spotkanie z Nim. Jednak los chciał tak, że pojawił się w domu mojego przyjaciela. To się chyba nazywa przeznaczenie...? Na początku staraliśmy się być przyjaciółmi. Lecz obydwoje doskonale czuliśmy do siebie coś więcej. Zostaliśmy parą. Wtedy zaczęły się kłopoty. Najpierw moja siostra Victoria starała się wszystko między nami popsuć co prawie jej się udało. Jednak jak każde kłamstwo ma ono krótkie nogi. Myśleliśmy, że wszystko co złe już za nami. Wtedy pojawił się Taylor - mój były chłopak. Bardzo mnie skrzywdził, ale przeprowadzka do innego miasta i odizolowanie się od niego pomogło mi się pozbierać. Bardzo się starał naprawić relację między nami. Postanowiłam więc dać nam szansę na wspólną przyjaźń. W końcu każdemu daję się drugą szansę. Jednak nic więcej do Taylora nie czułam. Miałam przecież Marco. To Jego kochałam i powtarzałam Mu to niejednokrotnie. Jednak zazdrość wzięła nad Reusem górę co doprowadziło do kilku nieporozumień między nami i uświadomiło mi to, że potrzebujemy czasu... Że musimy od siebie odpocząć...
Nazywam się Ann Hofmann i chyba mam złamane serce...

Siedziałam na parapecie okna i przelewałam słowa na kartkę nie wiem w jakim celu. Czułam się lżej na duchu pisząc to wszystko. Z Marco nie widziałam się miesiąc. Dzwoni do mnie codziennie jednak ja nie odbieram. Za każdym razem zostawia wiadomości głosowe, których nie mam odwagi odsłuchać. Z zamyśleń wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. 
- Proszę. - powiedziałam chowając zeszyt pod poduszkę leżąca na parapecie. 
Po chwili w drzwiach pojawiła się moja mama. 
- Mogę? - zapytała lekko się uśmiechając.
- Jasne. - odpowiedziałam i zeszłam z parapetu.
- Kochanie powiedz mi jak się czujesz. - zapytała z troską w głosie siadając obok mnie na łóżku.
- Dobrze się czuję. Nie rozumiem skąd to pytanie? - odpowiedziałam zdziwiona.
- Wiesz, że nie pytam o zdrowie tylko o Twoje serce. Czy Marco coś Ci zrobił? 
- Nie. Mówiłam Ci, że to ja podjęłam decyzję, abyśmy przez jakiś czas się nie spotykali. 
- Skoro Ty podjęłaś taką decyzję...
- Mamo to nie jest dla mnie łatwa sytuacja. - przerwałam jej wypowiedź. - Ale zapewniam Cię, że jest dobrze. - dodałam wysilając się na uśmiech. 
- Ale gdyby coś...
- Tak wiem, że zawsze mogę z Tobą porozmawiać. - po raz kolejny przerwałam jej wypowiedź przytulając ją.
- A jak czuje się Bonnie? - zapytała zmieniając temat.
- Raz lepiej, raz gorzej. Najważniejsze, że porozmawiała z Erikiem i zmieniła zdanie co do adopcji. 
- Rozmawiałam z jej mamą i była w szoku, gdy dowiedziała się o jej planie. 
- Mówiłam jej, żeby przed podjęciem decyzji porozmawiała z rodzicami, a przede wszystkim z Erikiem, bo on też miał coś do powiedzenia. Ale nie słuchała. - wzruszyłam ramionami. - Co tak na mnie patrzysz? - zapytałam zdziwiona.
- Patrzę na jaką mądrą i śliczną kobietę Ci wychowałam. - odpowiedziała uśmiechając się. 
- Ohh mamo nie mów tak. Czuję się wtedy tak staro. - powiedziałam i zaczęłyśmy się śmiać. 

Następnego dnia
- Cześć bąbelki! - rzekłam podchodząc do Bonnie. - Jak się czujesz? - zapytałam głaskając jej zaokrąglający się brzuch.
- Ohh daj spokój. Dzisiaj miałam takie mdłości... Myślałam, że umieram! - odpowiedziała.
- Jeszcze z miesiąc i potem będzie z górki. - starałam się ją pocieszyć. 
- Dzięki za wsparcie i zrozumienie. - pokazała mi język. 
- Do usług. - wyszczerzyłam się do niej.
- Wpadniesz dzisiaj do mnie na noc? Wchłoniemy w siebie milion kalorii, pogadamy, pooglądamy filmy. - zapytała moja przyjaciółka.
- Jasne bardzo chętnie. - uśmiechnęłam się do niej.
- Cześć dziewczyny. - podeszli do nas Lisa i Fabi.
- Cześć. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- Oo Lisa dobrze, że jesteś. Zapraszam Cię dzisiaj do mnie na noc. - powiedziała Bonnie.
- Ei! A ja?! - oburzył się Fabi.
- Sorry to babski wieczór. - poklepałam go po ramieniu. 
- To jak? Przyjdziesz? 
- Oczywiście, że tak ! Tylko wcześniej musimy się wybrać z Fabianem na zakup garnituru. Wiecie egzaminy coraz bliżej, a on nadal nie gotowy. - przewróciła teatralnie oczami. 
- Możemy to zrobić jutro. - zaprotestował chłopak.
- Ale zrobimy dzisiaj, bo chce mieć to już załatwione. - odpowiedziała dominująco dziewczyna, a ja i Bonnie zaśmiałyśmy się cicho.

Wieczorem siedziałam u mojej przyjaciółki i zajadałyśmy się toną lodów i chipsów. Kobiety w ciąży potrafią straaaasznie dużo jeść... Rozmawiałyśmy na przeróżne tematy i czekałyśmy na przybycie Lisy.
- Chłopaki wyjechali dzisiaj na tydzień na zgrupowanie. - odezwała się nagle Bonnie.
- Erik pewnie niepocieszony. - odpowiedziałam śmiejąc się i zanurzając łyżkę w pudełku lodów.
- Rozmawiałam z Marco przed wyjazdem. - zaczęła ostrożnie.
Uśmiech z mojej twarzy nagle zniknął.
- Fajnie. - odpowiedziałam wbijając wzrok z pudełko lodów.
- Pytał co u Ciebie. Bardzo chce z Tobą porozmawiać. Odbierz od niego telefon. Jemu na prawdę nie jest łatwo.
W domu Bonnie rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Oo to pewnie Lisa. Siedź, siedź ja pójdę otworzyć. - odezwałam się szybko wstając i biegnąc do holu.
Dzwonek do drzwi był moim wybawieniem. Nie miałam ochoty na kontynuowanie tego tematu. Tak jak się spodziewałam po otworzeniu drzwi ujrzałam dziewczynę mojego przyjaciela.
- Co się stało? - zapytałam widząc jej minę. 
- Ten facet jest niemożliwy! - zaczęła ściągając kurtkę. 
Udałyśmy się do salonu, gdzie czekała na nas Bonnie. 
- Co jest? - brunetka ponowiła pytanie.
- Rozszarpie go kiedyś jak Boga kocham! - krzyczała układając dłonie w geście duszenia.
- Ale...? - zaczęłam lecz Lisa nie pozwoliła mi dokończyć.
- Ten jest za szeroki, ten ma nie taki kolor, ten za elegancki, ten za luzacki. - gestykulowała naśladując ton głosu swojego chłopaka. - No ludzie! Ile to problemu w kupnie zwykłego garnituru. - dokończyła.
- No wiesz my też mamy problem z kupnem sukienki. - odpowiedziała jej Bonnie.
- Ale tu chodzi o czarny, zwykły, najzwyklejszy garnitur. Daj mi to pudełko. - zwróciła się do mnie. Posłusznie podałam jej opakowanie z lodami leżące obok mnie.
- Ale kupiliście w końcu? - zapytałam.
- Po wielkich trudach, marudzeniach i jękach tak. - odpowiedziała z pełną buzią.

~Marco~
Jesteśmy już na zgrupowaniu drugi dzień. Oczywiście moje myśli krążą wokół Ann i nie dają mi spokoju. Moje nadzieje na odzyskanie jej z każdym dniem maleją. Codzienne nieodebrane telefony bolą coraz bardziej. Mieliśmy tylko od siebie odpocząć, poukładać sobie wszystko. Tymczasem minął już ponad miesiąc, a nie mam żadnej informacji ze strony blondynki. Nawet Bonnie nic nie wie na ten temat. Chyba, że nie chce mi powiedzieć... 
- Reus Ty się dobrze czujesz? - z zamyśleń wyrwał mnie głos Piszczka.
- Tak, a dlaczego pytasz? - odpowiedziałem nie wiedząc o co mu chodzi.
- Człowieku wyglądasz jak zombie. Widziałeś się w lusterku dzisiaj? Przecież Ty masz gorączkę. - odpowiedział przykładając mi dłoń do czoła.
- Aa to. To nic. Nic mi nie jest. - zapewniłem go. - Lekkie przeziębienie. - dodałem i zacząłem kaszleć.
- No nie powiedziałbym. Idź Ty może lepiej do naszego lekarza, bo się jeszcze bardziej zaziębisz i nie będzie mógł zagrać w Lidze Mistrzów za dwa tygodnie. 
- Dobra pójdę, ale tylko po to żeby mu zasygnalizować, że jestem tylko TROCHĘ zaziębiony. - odpowiedziałem dając nacisk na słowo trochę. 
Po drodze do medyka spotkałem trenera.
- Marco, a Ty się dobrze czujesz? - zapytał z troską w głosie. - Dasz radę trenować? 
- Dobrze się czuję i dam radę trenować. - odpowiedziałem i ponownie zacząłem kaszleć. - Idę do lekarza, żeby dał mi jakieś leki na przeziębienie.
- Idź, ale nie wydaje mi się, żeby pozwolił Ci trenować. A jeśli nie on to ja Ci zabronię na kilka dni. - powiedział stanowczo.
- Ale trenerze, mi na prawdę nic nie jest. 
- Idź do lekarza i potem pogadamy. - odpowiedział i odszedł.

- No to się zaprawiłeś Marco. - pół godziny później odezwał się lekarz.
- O czym pan mówi? 
- Masz zapalenie oskrzeli. 
- A to oznacza...?
- A to oznacza mój drogi, że wracasz do Dortmundu i zaczynasz leczenie. - wyjaśnił wypisując mi karteczkę z lekami.
- Co?! Ale jak to?! Przecież ja dam radę trenować. Czuję się dobrze. - zaprotestowałem i zacząłem kaszleć.
- Noo właśnie widzę jak się czujesz. - odpowiedział. - Na szczęście to jest początek zapalenia, więc jak teraz zaczniesz brać leki to myślę, że za kilka dni będzie już dobrze.
- No to nie mogę tu zostać? - zapytałem z nadzieją w głosie.
- Nie widzę sensu. I tak nie będziesz trenować. 
- Ehh no dobrze. - odpuściłem wiedząc, że i tak nic nie wskóram. 
Zabrałem karteczkę z zaleceniami i wyszedłem z gabinetu. Dwie godziny później byłem już w drodze do Dortmundu.

~Ann~
Siedziałam w salonie z telefonem w ręku. Na wyświetlaczu widniał numer Marco. Biłam się z myślami. Zadzwonić czy nie zadzwonić? Co jeśli nie będzie chciał ze mną porozmawiać? Co jeśli on już nie chce ze mną być? W pewnej chwili mój telefon zaczął dzwonić. Wystraszona nagłym dźwiękiem, aż podskoczyłam. Spojrzałam kto dzwoni z nadzieją, że może to blondyn. Niestety nie był to Marco.
- Cześć Taylor. - odezwałam się bez większych emocji. 
- Cześć. Jesteś zajęta? - zapytał wesoło.
- W sumie to nie. 
- To świetnie. Spotkamy się w tej kawiarni niedaleko Ciebie? 
- Jasne może być. 
- Za 30 minut? 
- Spoko mi pasuje.
- To do zobaczenia. 
- Pa. - rozłączyłam się i ruszyłam na górę zabrać torebkę. 
Pół godziny później siedziałam z Taylorem w kawiarni i piliśmy kawę.
- Więc dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? - rozpoczęłam rozmowę.
- Dawno się nie widzieliśmy. Stało się coś, że się nie odzywałaś? 
- Nie nic się nie stało. Po prostu mam dużo nauki przed maturą. - wymigałam się od odpowiedzi.
- A między Tobą a Marco jak? 
- Na razie się nie spotykamy. 
W torebce usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a.
- Przepraszam. - zwróciłam się do Taylora i sięgnęłam po torebkę.
Szukając mojego telefonu natknęłam się na klucze do domu Marco.
- Cholera. - przeklęłam cicho.
- Co się stało? - zainteresował się chłopak.
- Przez cały czas miałam klucze do domu Marco. Muszę mu je oddać. 
- Myślisz, że nie będziecie już razem? 
- Nie wiem. Muszę z nim pogadać. Moja mama prosi mnie o telefon. Przepraszam Cię pójdę zadzwonić. - odpowiedziałam i wstałam od stolika. 
Po niecałych 5 minutach wróciłam do Taylora.
- Już jestem. - wysiliłam się na lekki uśmiech. 
- Cieszę się. - odpowiedział mi uśmiechając się. 
Wzięłam łyk kawy i rozpoczęliśmy z Taylorem rozmowę. Po jakiś 30 minutach zaczęłam się robić dziwnie senna.
- Taylor ja już chyba będę szła do domu. - odpowiedziałam słabo.
- Ann dobrze się czujesz? 
- Jakoś tak mi się sennie zrobiło. Obym nie była chora. - powiedziałam i wstałam.
- Czekaj pomogę Ci. - poczułam jego uścisk na moim łokciu. 

Obudziłam się nie wiem po jakim czasie. W dodatku nie byłam w swoim domu! Rozejrzałam się po pomieszczeniu i po chwili dotarło do mnie, że jestem w domu Marco. Nie rozumiejąc co się dzieje podniosłam się lekko. Na kanapie obok siedział... Taylor?! 
- Taylor co się dzieje? Czemu tu jestem? 
- Myślałem, że mój plan nie wypali, ale Ty mi go jeszcze bardziej ułatwiłaś. - odpowiedział z cwaniackim uśmieszkiem.
- O czym Ty mówisz? Jaki plan? 
- Widzisz kotku. Mam kilku ludzi do spłacenia, a zbytnio nie mam za co, a że Twój chłoptaś ma kasy pod dostatkiem to się chyba nie obrazi jak sobie trochę przywłaszczę. - odpowiedział podchodząc do mnie. - Musiałem się do was zbliżyć, a że Marco mi od początku nie ufał musiałem szukać innego sposobu. Straciłem już nadzieję po tym waszym zerwaniu wtedy Ty znalazłaś klucze do jego domu. Kiedy odeszłaś zadzwonić kilka kropel środka nasennego zrobiło swoje. - wyjaśnił uśmiechając się.
- Więc Ty ten cały czas... - urwałam i poczułam łzy napływające do oczu. - A ja myślałam...
- Co myślałaś?! Że zapomnę co mi zrobiłaś?! - zaśmiał się ironicznie.
- Ja Ci zrobiłam?! - podniosłam głos. 
- Przez Ciebie mam wyrok na koncie! Gdybyś wtedy była grzeczna nic by się nie stało. Ale nie martw się. Za chwilę dostanę to czego nie dostałem tamtym razem. - odpowiedział i przejechał mi palcem po policzku. 
- Chyba śnisz. - syknęłam i próbowałam go spoliczkować, lecz Taylor był szybszy i złapał moją dłoń.
- Tak się nie będziemy bawić kochanie. - odpowiedział spokojnie i uderzył mnie w policzek. 
Upadłam na kanapę i poczułam na ustach smak ciepłej krwi. 
- Radzę Ci, żebyś była grzeczna. - Taylor wyciągnął z kieszeni scyzoryk i dotknął nim mojego policzka. - A teraz rozejrzyjmy się co tu ma nasz pan piłkarz. - odszedł ode mnie i zaczął rozglądać się po salonie Reusa. 
W duchu cieszyłam się, że Marco jest na zgrupowaniu daleko stąd. W tej chwili pożałowałam tego co pomyślałam. Drzwi do domu blondyna zaczęły się otwierać, a w środku pojawił się Marco.
- Co tu...? - zaczął. - Co tu się do cholery dzieje?! Co wy tu robicie?! Ann wszystko dobrze?! - zapytał ze strachem w głosie.
- Marco idź stąd. - odezwałam się płaczliwym głosem.
- Ależ skąd! Marco nigdzie nie pójdzie! - odpowiedział wesoło Taylor. 
- Co wy tu robicie?! Co TY tu robisz?! - zwrócił się z groźnym spojrzeniem do Taylora. 
- Nie krzycz proszę tylko usiądź. - mówił spokojnie Taylor wskazując scyzorykiem fotel.
Marco stał niewzruszony na jego słowa.
- Siadaj, albo potnę tą jej piękną buźkę. - odpowiedział groźniej podnosząc mnie i przystawiając ostrze do twarzy.
- Ok, ok! Ale puść ją! - Marco podniósł dłonie w geście poddania i zaczął zbliżać się powoli w kierunku fotela. 
Taylor puścił mnie i rzucił na kanapę. 
- Ann odsuń się! - usłyszałam głos Marco i po chwili zobaczyłam blondyna rzucającego się na Taylora. 
Zaczęli się szarpać raz po raz wymierzając sobie ciosy w twarz. Nagle Taylor zamachnął się scyzorykiem i wbił go Marco w brzuch.
- NIEEEE! - pisnęłam.
Marco jednak dalej szamotał się z Taylorem. Ja rozglądałam się po pokoju szukając czegoś, aby pomóc blondynowi. W rogu pokoju zobaczyłam szklany wazon. Podbiegłam po niego jak najszybciej. Gdy znalazłam się za Taylorem uderzyłam go wazonem, a ten rozprysł się na milion małych kawałków. 
- Boże zabiłam go! - krzyknęłam w szoku patrząc na leżącego chłopaka.
- Zadzwoń po karetkę i policję. - usłyszałam słaby głos Marco.
Blondyn po chwili upadł bez ruchu na podłogę...
_____________________
No i jestem. W końcu wymęczyłam rozdział :) Chyba nie wyszedł, aż taki zły :) Nie wiem czy moja wyobraźnia na koniec za bardzo nie poszalała :) Pisałam to wczoraj wieczorem kiedy byłam już mega zmęczona :) Początek to był taki nagły impuls :D Skojarzyło mi się to z jakimś filmem czy serialem nie mogę sobie przypomnieć tytułu i musiałam to wpleść do rozdziału no po prostu musiałam :)



Do następnego ;**

wtorek, 30 września 2014

Rozdział 30

- O czym Ty mówisz?! - krzyknęłam nie rozumiejąc wybuchu blondyna. 
- Zamierzałaś mi powiedzieć?! - wydzierał się dalej. - Moje czy może jego?! 
- Marco do cholery! Uspokój się i powiedz o co Ci chodzi! - spojrzałam na niego, ale nie doczekawszy się odpowiedzi sięgnęłam po gazetę, którą rzucił przede mną. - Marco... To nie tak... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Przez ten cały czas mnie okłamujesz! Mówisz, że się z nim nie spotykasz, ale potajemnie piszesz z nim! Przespałaś się z nim?! No powiedz to wreszcie! - wyrzucił wreszcie z siebie.
- Nie przespałam się z nim! To po prostu...- urwałam.
- Jesteś w ciąży?! 
- Marco! 
- Nie chce mi się z Tobą gadać! - wykrzyknął i wyszedł z mojego domu.
Zszokowana całym tym zajściem usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać.

RETROSPEKCJA

- Co się stało?! - zapytałam widząc wystraszoną minę mojej przyjaciółki. 
- Wyszedł pozytywny. - mówiła jak w transie zanosząc się od płaczu. 
Wyciągnęła do mnie dłoń i podała malutkie opakowanie. Spojrzałam na nie niepewnie. 
- Jesteś w ciąży?! - krzyknęłam rozumiejąc co chce mi przekazać Bonnie.
- Pójdziesz ze mną do lekarza? Muszę mieć pewność. 
- A co z Erikiem? 
- Nie chce mu nic mówić, dopóki nie będę miała pewności. - wyjaśniła. - Pójdziesz ze mną? - ponowiła pytanie.
- Jasne, że pójdę. - odpowiedziałam przytulając ją. - Kiedy masz wizytę? 
- Jutro po południu. 

Następnego dnia

- Nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze. - siedząc w poczekalni starałam się dodać mojej przyjaciółce otuchy.
- Nic nie będzie dobrze Ann. Mamy za dwa miesiące maturę. Jak się okaże, że jestem w ciąży to wszystkie moje plany legną w gruzach. - odpowiedziała łamiącym się głosem. 
- Bonnie dasz radę. Kto jak nie Ty? Zresztą masz rodziców, mnie, Erika, Marco. 
- Bonnie Bahmann. - z gabinetu wyszła pielęgniarka wyczytując nazwisko mojej przyjaciółki. 
- Wszystko będzie dobrze pamiętaj. - powtórzyłam, przytulając ją. 
Moja przyjaciółka zniknęła za drzwiami, a ja wróciłam na swoje miejsce biorąc leżącą na stoliku gazetę o ciąży. 15 minut później drzwi gabinetu otworzyły się i ujrzałam Bonnie. Widząc jej minę odłożyłam czasopismo i podeszłam do niej. 
- Czyli jednak. - odezwałam się ostrożnie.
Bonnie nic nie odpowiedziała tylko przytuliła się do mnie płacząc.
- 8 tydzień. Ja sobie nie dam rady. - odezwała się przez łzy. - Ja nie jestem gotowa na dziecko! Nie teraz! Boże co ja narobiłam! - usiadła na krześle i zakryła rękoma twarz.
- Uspokój się. Jedźmy do mnie. Napijemy się herbaty. Ochłoniesz, poukładasz to sobie i jakoś to będzie. 
- Ann. - spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
- Słucham Cię?
- Nie mówmy o tym na razie nikomu. A zwłaszcza Erikowi. 
- Ale...
- Ann proszę Cię zrób to dla mnie. - przerwała mi Bonnie.
- No dobrze. Obiecuję, że nikomu nie powiem. - uległam jej nie chcąc prowokować kłótni. 

Kilka dni później

- Bonnie nareszcie! Martwiłam się!
- Nic mi nie jest. - odparła bez żadnych emocji wchodząc do mojego domu. 
Gestem ręki zaprosiłam ją do salonu.
- Sama jesteś?
- Tata w pracy, a mama na zakupach. - uśmiechnęłam się lekko. - Napijesz się czegoś? - zapytałam.
- Nie dzięki. - odpowiedziała siadając na kanapie.
- Jak się czujesz? - zajęłam miejsce naprzeciwko niej.
- A jak mam się czuć? Dalej nie wiem co mam zrobić. 
- Ale Ty chyba...- zatrzymałam się na chwilę. - Chyba nie chcesz usunąć? - wydusiłam wreszcie.
- Nie! To na pewno nie wchodzi w grę! Nie mogłabym. To dziecko nie jest niczemu winne. - zaprotestowała szybko. 
- Rozmawiałaś z Erikiem? 
- Unikam go od kilku dni. 
- Dlaczego? 
- Tak będzie najlepiej. 
- Dla kogo? - prychnęłam z ironią. 
- Ann ja mu nie chce psuć życia i kariery. Nie chce żeby pomyślał, że złapałam go na dziecko. - wyjaśniła spokojnie.
- A może on tego tak nie postrzega? Nie pomyślałaś o nim? 
- Ja cały czas o nim myślę! 
- Bonnie to jest tak samo jego dziecko jak i Twoje. A dziecko powinno mieć oboje rodziców.
- I będzie miało. Rozważam adopcję. 
- Co takiego?! 
- Powiedziałam, że rozważam. Jeszcze żadnej decyzji nie podjęłam. 
Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi.
- Pójdę otwo...- nie zdążyłam dokończyć, ponieważ w salonie pojawił się Marco.
- Co to ma być do cholery?! - krzyknął rzucając mi jakąś gazetę przed nos.


TERAŹNIEJSZOŚĆ

- Ann przepraszam. Powinnam była coś powiedzieć. 
- Nie przejmuj się. To nie Twoja wina. - odezwałam się ocierając łzy.
- Moja. Starałaś się mnie kryć. Ale to Marco mogłaś mu powiedzieć. 
- Gdyby tak nie zareagował może dałoby się to jakoś wytłumaczyć. On jest tak cholernie zazdrosny o Taylora. Ja już nie mam siły mu tłumaczyć, że nic między nami nie ma. 
- Może z nim pogadam? Wytłumaczę mu wszystko? 
- Bonnie masz dużo swoich problemów. Nie przejmuj się mną ani Marco. Ale dziękuję. - odpowiedziałam i ją przytuliłam. 

~Marco~
Zdenerwowany wracałem do domu nie zwracając uwagi na to co się dzieje dookoła mnie. Po drodze wybrałem numer do Erika.
- Siema Marco. - odezwał się chłopak. - Co tam? 
- Jesteś zajęty Młody? - zapytałem prosto z mostu.
- Właściwie to nie. Bonnie od kilku dni się nie odzywa. Nie wiem co jest grane. - odparł smętnie.
- To zbieraj się i za 10 minut u mnie. Aa i wstąp po drodze po jakiś alkohol. - zarządziłem.
- Stało się coś? 
- Widzimy się u mnie. - nie czekając na odpowiedź chłopaka rozłączyłem się. 
Godzinę później siedzieliśmy razem z Durmem w moim salonie i sączyliśmy pierwsze piwo.
- Więc powiesz co się stało? - rozpoczął rozmowę Erik.
- Nie chce o tym gadać. - odparłem ponuro. 
- Ok. W takim razie idę po następne piwo. 
Durm ruszył do kuchni, gdzie w lodówce chłodziły się kolejne butelki piwa. Czekając na mojego przyjaciela usłyszałem dzwonek do drzwi. Niechętnie wstałem i poszedł sprawdzić kogo do mnie niesie. 
- Musimy pogadać. - Bonnie weszła do mojego domu nie czekając na zaproszenie.
- Tak wejdź Bonnie. - powiedziałem ironicznie i ruszyłem za brunetką, która stała w salonie i tupała nerwowo nogą, trzymając ręce skrzyżowane na piersi. - Co Cię do mnie sprowadza? Bo jeśli Ann Cię przysłała, żebyś ze mną pogadała to daruj sobie. 
- Ann nie wie, że tu jestem. Reus do cholery co Ty wyprawiasz? - zapytała z wyczuwalną złością w głosie.
- Co ja wyprawiam?! Ja?! To nie ja się przespałem z moją byłą i to nie ja jestem w ciąży! - krzyknąłem na nią. 
- Ona nie jest w ciąży! - dziewczyna również krzyknęła.
- To co niby robiła w tej klinice ostatnio? 
- Ja jestem w ciąży Ty skończony kretynie! Gdybyś nie zauważył ja też byłam na tych zdjęciach. - wyjaśniła, a ja stałem jak wryty w podłogę nie wiedząc co powiedzieć.
- Jesteś w ciąży? - w salonie pojawił się zszokowany Durm.
- Erik?! Co Ty tutaj robisz?! - Bonnie odwróciła się zdziwiona przodem do niego. 
- Zamierzałaś mi powiedzieć o dziecku? - zignorował jej pytanie chłopak. 
Nie przysłuchując się ich dalszej rozmowie pobiegłem do sypialni, gdzie zamówiłem taksówkę, oraz przebrałem się w wyjściowe ubrania. 10 minut później byłem w drodze do domu Ann.
- Proszę się zatrzymać przy tej kwiaciarni i zaczekać na mnie. - rzekłem do kierowcy zauważając sklep z kwiatami. 
Jak najprędzej wybiegłem z taksówki i kupiłem bukiet czerwonych róż. 
Pod domem Ann wcisnąłem guzik dzwonka i tym razem zaczekałem, aż ktoś otworzy drzwi. Po chwili w progu pojawiła się blondynka. Nic nie mówiąc wpuściła mnie do środka. Dziewczyna bez słowa weszła do salonu nie patrząc na mnie, usiadła na kanapie i podkurczyła nogi. 
- Ann przepraszam. Byłem debilem nie pozwalając Ci dojść do słowa. Bonnie mi wszystko powiedziała. 
Blondynka spojrzała na mnie nadal się nie odzywając. 
- Zachowałem się jak skończony dupek. Ann proszę powiedz coś, bo to Twoje milczenie mnie dobija. - niemalże jęknąłem.
- Co mam Ci niby powiedzieć? Sam wszystko powiedziałeś. Że byłeś debilem, że zachowałeś się jak dupek. Ja już nic nie muszę dodawać. - odpowiedziała bez żadnych emocji dziewczyna. 
- Ann, Kochanie proszę Cię wybacz mi. Ja Cię na prawdę ko...
- Musimy od siebie odpocząć. Tak będzie lepiej- przerwała mi. 
- Zrywasz ze mną? - zapytałem będąc w szoku.
- Skoro tak to wolisz nazywać. Za dużo się ostatnio wydarzyło i przerwa dobrze nam zrobi. - odpowiedziała nie patrząc na mnie. 
- Nie kochasz mnie już? - zapytałem łamiącym się głosem.
- Kocham. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ale nie umiem już tak dłużej funkcjonować. Potrzebuję czasu, żeby to sobie wszystko poukładać. - odpowiedziała ze łzami w oczach. - Maco proszę Cię idź już. - dodała.
Nic nie mówiąc spełniłem jej prośbę. Kwiaty, które nadal trzymałem w dłoniach wyrzuciłem do kosza przed domem blondynki. 
_____________________
Po raz kolejny PRZEPRASZAM! :( Dzisiaj w końcu się zebrałam i za cały dzień wyszło to coś... Nie zachwyca jak ostatnio żaden rozdział... 
Wena odeszła daleko, daleko i nie chce wrócić :( Poza tym doba jest dla mnie za krótka... Co dwa tygodnie w weekendy szkoła, w tygodniu praca.. Jak mam chwilę wolną i jest ciepło to nie ma mnie w domu, a wieczorem nie mam siły pisać... Dlatego teraz nie obiecuję kiedy będzie rozdział, gdyż sama tego nie wiem... Mam nadzieję, że mi wybaczycie :*


Kapitan & kapitan :D 

Do kolejnego ;**