sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 23

Przemierzałem ulice nie zważając na światła czy inne samochody. Musiałem jak najszybciej dotrzeć do Monachium. Pielęgniarka nie chciała mi nic więcej powiedzieć przez telefon. Zaciskałem dłonie na kierownicy tak mocno, że było mi wydać kłykcie. Fabi i Ann chcieli ze mną jechać, ale odwiodłem ich od tego pomysłu. 
Po 5 godzinach dotarłem do stolicy Bawarii. Zaparkowałem auto na parkingu obok szpitala i jak najszybciej pobiegłem do recepcji.
- Szukam mojego przyjaciela. Podobno tu trafił z dziewczyną. - powiedziałem zdyszanym głosem.
- Nazwisko? - zapytała pielęgniarka nie patrząc na mnie.
- Götze. Mario Götze. 
Wystukała nazwisko mojego przyjaciela na klawiaturze i spojrzała ukradkiem na mnie.
- Pan Götze jest w tej chwili na bloku operacyjnym. - odpowiedziała.
- Jak to na bloku operacyjnym? Co z nim jest? - zadawałem pytania.
- Proszę się udać na pierwsze piętro. Tam znajduję się sala. Gdy będzie po wszystkim porozmawia pan z lekarzem.
- A co z jego dziewczyną Christine Braun?
- Pani Braun znajduję się w sali numer 10 na 2 piętrze. 
- Dziękuję. - odpowiedziałem i udałem się na piętro wskazane przez pielęgniarkę.
Dotarłem na miejsce i lekko otworzyłem drzwi. Christine leżała patrząc przez okno.
- Cześć. - powiedziałem spokojnym głosem. - Jak się czujesz? - usiadłem na krzesełku obok łóżka.
- Marco! - odpowiedziała tylko i przytuliła się do mnie. - Nikt mi nie chce powiedzieć co z Mario. Może chociaż Ty nie będziesz nic przede mną ukrywał. - zaczęła szlochać.
- Niewiele wiem. Przechodzi operację. - odpowiedziałem. - Christine powiesz mi co się stało? - zapytałem zmieniając temat.
- Nie pamiętam zbyt dużo. Wracaliśmy z Mario od znajomego i następne co pamiętam to, że jakieś auto nam wyjechało, a było ślisko, cholernie ślisko. Potem tylko czułam kołysanie, chyba dachowaliśmy i potem obudziłam się tu. - płakała dalej. 
- Cii. Wszystko będzie dobrze. Mario to twardy chłop nie tak łatwo go pokonać. - starałem się ją pocieszyć. - A Ty jak się czujesz? 
- Ze mną wszystko dobrze. Straciłam przytomność, i jestem tylko poobijana. Miałam więcej szczęścia niż Mario. Muszę zostać tylko na noc na obserwacji. - odpowiedziała smutno. - Marco pójdziesz i dowiesz się co z nim? - zapytała patrząc na mnie.
- Tak już idę. Może się czegoś dowiem. - odpowiedziałem i wyszedłem z sali. 
Znajdując się pod salą operacyjną czekałem na jakiekolwiek wieści o stanie Mario.
- Przepraszam co z moim przyjacielem? - zapytałem pielęgniarkę, która wyszła z pomieszczenia.
- Jego stan jest stabilny, ale stracił dużo krwi. Właśnie idę zadzwonić do banku krwi.
- Tutaj nie macie? - zapytałem zdziwiony. - Jak nie macie to ja oddam. Tu zaraz. 
- Jaką pan ma grupę? 
- A RH+. - odpowiedziałem szybko.
- Przykro mi pan Götze ma AB. Ale może pan oddać dla innych. - uśmiechnęła się do mnie. 
Pielęgniarka powiedziała mi dokładnie dokąd mam się udać, aby oddać krew. Nie mogłem pomóc Mario, ale mogłem uratować życie komuś innemu. Po 30 minutach ponownie zjawiłem się pod salą operacyjną. 
- Panie doktorze co z Mario? - podbiegłem szybko do ok 50-letniego mężczyzny, który wyszedł z sali.
- Usunęliśmy mu śledzionę. Doznał wewnętrznych obrażeń i na chwilę obecną pacjent jest w śpiączce.
- W śpiączce? Jak długo? - zapytałem zdenerwowany.
- Tego nie jestem w stanie panu powiedzieć. Wszystko zależy od organizmu. Przepraszam muszę już iść.
- A gdzie on jest? Mogę go zobaczyć? 
- Przykro mi pacjent jest na OIOM-ie. Tam nie można przebywać. Za kilka dni jak się nieco jego stan poprawi to zostanie przewieziony na normalną salę. Przepraszam, ale już na prawdę muszę iść. - odpowiedział i wyminął mnie.
Stałem przez chwilę patrząc pustym wzrokiem przez okno. Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu.
- Halo? - zapytałem nie patrząc nawet na to kto dzwoni.
- Marco? Marco wszystko w porządku? Co z Mario? - usłyszałem zmartwiony głos Ann.
- Mario on. - zacząłem, ale nie umiałem jej dokończyć.
- No co Mario. Mów. - ponaglała mnie. 
- Przeszedł operację, stracił dużo krwi. Doznał wewnętrznych obrażeń i jest w śpiączce. - wyjaśniłem i usiadłem na krześle.
- Ale.. Ale będzie żył? - zapytała ostrożnie.
- Oczywiście, że będzie! On nas tu tak nie zostawi! - zaprotestowałem. 
- A co z Christine? 
- Nic jej nie jest. Ma parę siniaków i tyle. 
- Marco powinnam tam z Tobą być. Ja i Fabi. - odezwała się. 
- Wszyscy i tak byśmy mu nie pomogli. - starałem się ją pocieszyć. - Kochanie porozmawiamy potem. Pójdę do Christine. 
- Dobrze. Przekaż jej szybkiego powrotu do zdrowia od nas wszystkich. - odpowiedziała.
- Przekażę. 
- Marco? 
- Tak? 
- Kocham Cię. 
- Ja Ciebie też. 
Rozłączyłem się i poszedłem do sali, w której leżała Christine. 
- Jesteś. Już się zaczynałam martwić. No i co z Mario? Marco mów. - zaczęła mówić od wejścia. 
- Operacja się udała, ale Mario jest w śpiączce. Nie wiadomo kiedy się wybudzi. - wyjaśniłem jej pokrótce. 
- Skoro się udała to dlaczego jest w śpiączce? Marco mówisz mi wszystko? - zapytała ze łzami w oczach.
- Mówię Ci to co powiedział mi lekarz. Jego organizm musi się zregenerować pewnie dlatego ta śpiączka. Christine, Mario z tego wyjdzie obiecuje Ci to. - odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń.
- Przepraszam, ale wizyty się już skończyły. Proszę przyjść jutro. - do sali weszła pielęgniarka.
- No to już chyba muszę iść. Zatrzymam się w jakimś hotelu i jutro po Ciebie przyjadę. - uśmiechnąłem się lekko do blondynki.
- Do jakiego hotelu? Jedź do domu Mario. Masz tu klucze. - odpowiedziała i sięgnęła po torebkę leżąca na szafce obok łóżka.
- Christine nie potrzeba. - zacząłem, ale mi przerwała.
- Reus nie ma dyskusji. Mario będzie zły jak się dowie, że nie nocowałeś w jego domu. Trzymaj. - wcisnęła mi pęk kluczy do ręki.
- Dziękuję. - odpowiedziałem całując ją w policzek. 

~Ann~

- I co Ci powiedział? - zapytał Fabi, gdy tylko odłożyłam telefon.
- Jest po operacji, w śpiączce, doznał wewnętrznych obrażeń i potrzebował krwi. Christine miała więcej szczęścia. Skończyło się na kilku siniakach. - wyjaśniłam mu.
- Ann powinniśmy tam być a nie tu siedzieć. Jadę tam! - odpowiedział i wstał z kanapy.
- Fabi uspokój się. Jest już wieczór nie będziesz jechał tyle kilometrów! - do rozmowy włączyła sie Bonnie. - Jeszcze Tobie się coś stanie i tyle narobisz.
- Bonn ma rację. Zresztą my i tak tam nic nie pomożemy. Marco tam jest. Twoi rodzice kiedy wracają do Dortmundu? - zapytałam patrząc na niego.
- Nie wracają. Felix został u babci, a oni już jadą do Monachium. - wyjaśnił.
- Zostaniemy dzisiaj z Tobą. - powiedziała moja przyjaciółka na co ja tylko twierdząco pokiwałam głową.
Przez kolejne kilka dni Marco i rodzice Mario byli w Monachium. My niestety musieliśmy wrócić do szkoły po przerwie świątecznej. Fabi dał sobie spokój z wyjazdem do Monachium. Udało nam się go przekonać z Bonnie, że tam i tak nic nie pomoże. Jak co dzień wracałam z moją przyjaciółką ze szkoły.
- Rozmawiałaś dzisiaj z Marco? - zapytała mnie.
- Tak. Rano przez chwilę. Robił śniadanie dla Christine. Gdyby nie on, ona by nic nie jadła. Ledwo ją zabierają ze szpitala od Mario. 
- Nie ma co się dziwić. Kocha go i martwi się. Była tam i widziała to wszystko. A z Mario jak? 
- Bez zmian. Jest już na normalnej sali. To oznacza, że jest jakaś mała poprawa. No tylko ta śpiączka. - wyjaśniłam. 
- Kiedy Marco wraca?
- Nie wiem. On sam nie wie. Trener dał mu wolne tyle ile potrzebuje. Teraz meczy i tak nie ma, więc nie ma potrzeby żeby tutaj był. 
- Znam Mario od małego. Jestem pewna, że się wyliże z tego. On zawsze spada na cztery łapy. Jak kot. - powiedziała Bonnie bardziej pocieszając siebie niż mówiąc to do mnie. 
- Wszyscy mamy taką nadzieję. - odpowiedziałam. - Dzięki za podwiezienie. Widzimy się jutro. - powiedziałam całując ją w policzek.
- Jakbyś się czegoś dowiedziała więcej to dzwoń. - odpowiedziała i odjechała.
Szłam do domu szukając kluczy w torbie, kiedy napotkałam się na jakąś postać stojącą przede mną.
- Co Ty tu robisz? - zapytałam podnosząc wzrok na osobę…
________________________
Krótki, nudny, beznadziejny. Zawaliłam wiem to. Ale ostatnio nie mam natchnienia do pisania... Muszę chyba ciągnąć już to opowiadanie ku końcowi... Następny nie wiem kiedy. Postaram się na piątek, ale nie wiem czy się uda... 

Remis z Ghaną. Lepszy to niż przegrana :) Jak myślicie bramka Mario była zadedykowana Marco tak jak mówił wcześniej? :) Zostawiam Was z tym czymś powyżej i Marco poniżej :)


Do następnego ;*



sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 22

Listopad minął w okamgnieniu. Nadszedł zimowy grudzień i święta. Wigilię spędziłam z rodzicami oraz babcią. Victoria nie przyjechała, pomimo licznych zaproszeń rodziców. Nawet ja raz się przełamałam i zadzwoniłam, aby ją zaprosić, ale nie chciała ze mną gadać. Tradycyjnie o północy udaliśmy się na pasterkę. Dołączył do nas Marco i zaprosił mnie na pierwszy dzień świąt do siebie.
Następnego dnia po południu udałam się do mojego chłopaka.
- Bonnie, a co Ty tutaj robisz? - zapytałam zdziwiona widząc moją przyjaciółkę pod domem Reusa.
- Erik dzwonił i mówił, żeby przyjść do Marco.
- Oni coś kombinują? - zapytałam patrząc na nią podejrzliwym wzrokiem.
- Na to wygląda. - wzruszyła ramionami po czym się zaśmiałyśmy.
Doszłyśmy do drzwi i nacisnęłam na dzwonek. Po chwili w progu pojawił się Marco. 
- Cześć dziewczyny. Zapraszam. Aa i wesołych świąt. - uśmiechnął się do nas i przytulił.
- Wzajemnie. Erik już jest? - zapytała Bonnie.
- Jestem Kochanie! - usłyszałyśmy z salonu.
- Oo Fabi i Lisa też są. - powiedziałam zdziwiona wchodząc do salonu.
Aa tak nie wspomniałam, że Fabi znalazł swoją miłość. Nazywa się Lisa i jest z równoległej klasy. Mijali się codziennie od 3 lat na korytarzu, a dopiero teraz zwrócili na siebie uwagę. Lisa jest miłą i pogodną dziewczyną. Od razu złapałyśmy wspólny język. 
- Cześć wam. - powiedział Götze.
- No to skoro już jesteśmy wszyscy w komplecie no to możemy wam coś oznajmić. - powiedział Marco.
- Mamy się bać? - zapytała Lisa stając obok mnie i Bonnie.
- Właśnie chłopaki co wy kombinujecie? - zapytałam krzyżując dłonie na piersi. - Jesteście w ciąży! Przyznać się! - zmrużyła oczy.
- Tak z trojaczkami Bonnie! - odpowiedział jej Fabi wywracając oczami.
- To by się zgadzało. Przytyłeś ostatnio. - pokazała mu język.
- Nic strasznego dziewczyny. Nie panikujcie. Chodzi o to, ze razem z chłopakami chcielibyśmy. - przerwał ich wymianę zdań Erik.
- Spędzić z wami sylwestra. - odezwał się Fabi.
- Na Ibizie. - dokończył Marco. - Wycieczki są już wykupione, więc wystarczy, że za 3 dni spakujecie walizki i możemy jechać. - dodał. 
- Na Ibizie? - zapytałam w szoku. 
- Za trzy dni? - włączyła się Bonnie.
- Czy wyście oszaleli?! - dołączyła Lisa.
- Ale dziewczyny. O co wam chodzi? - zapytał ostrożnie Fabi.
- Przecież my nie mamy ciuchów! - krzyknęłyśmy wszystkie razem.
Chłopaki przez chwilę patrzeli na nas po czym zaczęli się śmiać. My po chwili do nich dołączyłyśmy.
- Czyli się zgadzacie? - zapytał Marco gdy już się uspokoił.
- Zgadzamy się. Tylko powiedzcie ile mamy się dołożyć. - odezwałam się.
- Nic. To jest prezent świąteczny od nas dla was. - powiedział Erik.
- Na prawdę? - zapytała Bonnie patrząc na niego.
- Na prawdę. - uśmiechnął się do niej. 
Każda z nas podeszła do swojego wybranka, aby go mocno ucałować. Następnie spędziliśmy resztę wieczoru omawiając plany naszej wycieczki.

- Oo matko jak tu pięknie. - odezwałam się po dotarciu do hotelu na Ibizie. 

- Chłopaki przeszliście samych siebie. - zachwycała się Lisa.
- Ann czy ja śnie? Możesz mnie uszczypnąć? - zapytała mnie szeptem Bonnie czym doprowadziła mnie do wybuchu śmiechu.
- Co jest? - zapytał się Erik stojący obok nas.
- Nic, nic. - ucięłam krótko. 
Marco zameldował nas w 3 pokojach, które znajdowały się obok siebie.
- To widzimy się za godzinę w lobby i idziemy pozwiedzać miasto. - powiedział Fabi.
Wszyscy mu przytaknęliśmy i  udaliśmy się do swoich pokoi, aby się odświeżyć po podróży.
- Dziękuję. - powiedziałam obejmując Marco, gdy zamknęliśmy drzwi.
- Za co? - zapytał zdziwiony.
- Tu jest przepięknie. - odpowiedziałam i złożyłam na jego ustach pocałunek.
Trwaliśmy w tym pocałunku kilka minut. W końcu postanowiłam zakończyć nasze czułości.
- Idę. Wziąć. Prysznic. - powiedziałam próbując się oderwać od blondyna.
- Nie puszczę Cię tak łatwo. - zaśmiał się. 
- To co mamy wziąć razem prysznic? - zapytałam.
- Ooo bardzo dobry pomysł. - uśmiechnął się cwaniacko do mnie.
- Oj Reus, Reus jak Ty całe życie kombinujesz. - powiedziałam wzdychając.
Odeszłam do niego, wzięłam swoją walizkę, którą położyłam na łóżku i wyjęłam z niej ubrania oraz kosmetyczkę. 
- No idziesz? - zapytałam stojąc w drzwiach do łazienki.
- Tak, tak już. - odpowiedział i po chwili znalazł się obok mnie.

Odświeżeni po około godzinnym prysznicu i spóźnieni kilka minut zbiegliśmy do lobby, gdzie czekali już na nas nasi przyjaciele.

- Dłużej się nie dało? - zapytał niecierpliwie Erik.
- Stary to tylko kilka minut. - zaśmiał się Marco.
- Możemy już iść? - wtrąciłam się.
- Tak idziemy. - odpowiedziała Bonnie.
Zwiedzaliśmy miasto około dwóch godzin, kiedy zmęczeni postanowiliśmy wracać do hotelu by zjeść kolację.
- To co zamawiamy? - zapytała Lisa, gdy każdy siedział na swoim miejscu.
- Ja poproszę jakąś sałatkę. Jest tak gorąco, że nie chce jeść nic cięższego. - odezwałam się wyglądając zza karty dań. - Chłopaki co wy tam widzicie? - zapytałam marszcząc brwi i spoglądając w kierunku, w który patrzeli.
- Nic, nic tak tylko sobie gadamy. - odezwał się szybko Fabian.
- Szeptem? - podejrzliwie na nich spojrzałam. - Jakieś sekrety przed nami macie. - zaśmiałam się. 
- Jakie tam sekrety. - odpowiedział Erik.
- Marco, a Ty co zamawiasz? - zwróciłam się do Reusa, który nadal wpatrywał się w menu.
- Hmm ja to samo co Ty. Nie czuję się, aż tak głodny. - uśmiechnął się do mnie.
- To jak wszyscy wybiorą to my pójdziemy zamówić. - spojrzałam na Bonnie i Lisę.
- Nie no jak to tak. My pójdziemy. Prawda chłopaki? - zapytał Fabi.
- Tak Fabian ma rację. - odpowiedział Erik.
- Skoro chcecie. - odpowiedziała Bonnie wzruszając ramionami.
5 minut później chłopaki udali się złożyć nasze zamówienia.
- Co oni tak długo... - ucięła Bonnie. - Ja już wiem co oni tak chętnie chcieli iść zamówić jedzenie. - dokończyła.
- Co? - zapytałyśmy równo z Lisą i odwróciłyśmy się. - A to mendy. - powiedziałam.
Chłopaki zamiast zamawiać dla nas jedzenie stali i rozmawiali zaciekle z jakąś dziewczyną. Ładną dziewczyną.
- Ale zobacz Ann, Marco nie jest nią jakoś szczególnie zainteresowany. Tamci dwaj nadają jak katarynki, a Marco stoi obok nich i nic nie mówi. - powiedziała Bonn.
- Ale ta panna lustruje go wzrokiem. - odezwała się Lisa.
- Kogo? - zapytała Bonnie.
- No Marco. Nie widzisz, że gdyby mogła to chłopak by już ubrań nie miał? Ja bym sobie z nim na poważnie pogadała, gdybym była na Twoim miejscu. - zwróciła się do mnie.
- Ale o czym? - zapytałam obojętnie.
- No właśnie Lisa co Ty chcesz. Raczej to my musimy pogadać z naszymi chłopakami. Jakby nie było Marco ją totalnie olewa. - zaśmiała się.
- Oo idą nasze zamówienia. - powiedziałam widząc Marco zmierzającego do nas. 
- A gdzie chłopaki? - zapytała Bonnie udając, że nic nie widziała.
- Już jesteśmy. - odpowiedział Erik.
- Już sobie pogadaliście z nową koleżanką? Fajna jest? - zapytała z wyraźną złością Lisa.
- Oo tak ma na imię Ivett, jest stąd i powiedziała... Ałł. Co jest?! Odbiło Ci?! - przerwał Fabi swoją wypowiedź zapewne nadepnięty przez Erika.
- Sorki myślałem, że to pająk. - odezwał się Durm.
Spojrzałam na Lisę, która już kipiała ze złości.
- Biedny Fabi. - szepnęłam do Bonnie. - Jak zostaną sami to już po nim. - zaśmiałam się.
- Ja sobie z Erikiem też pogadam. - odpowiedziała poważnie.
- Daruj mu.
- Zależy od tego jakie wyjaśnienie mi przedstawi. - zaśmiała się.
Po skończonej kolacji udaliśmy się do swoich pokoi. Marco poszedł do łazienki, a ja wyszłam na taras, z którego rozchodził się widok na większą część miasta. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam kiedy dołączył do mnie Reus. 
- O czym tak myślisz? - zapytał przytulając mnie. 
- A tak sobie myślę. Nadal nie wierzę, że tu jestem. W ogóle nie wierzę, że moje życie się tak zmieniło odkąd przeprowadziłam się do Dortmundu. - odpowiedziałam uśmiechając się do niego.
- Kochanie uwierz, że to wszystko jest na prawdę. Jesteśmy tu razem, szczęśliwi no i czego chcieć więcej. - pocałował mnie w czubek głowy. - Chodźmy już spać mieliśmy dzisiaj męczący dzień. - powiedział zmieniając temat.
- Tak masz rację. Sen nam dobrze zrobi. - powiedziałam po czym weszliśmy do środka i udaliśmy się spać.
Rano obudziło mnie natarczywe dzwonienie telefonu Marco. 
- Ei telefon. No odbierz, bo chce spać. - mamrotałam szturchając blondyna.
- Niee chce mi się jak chcesz to sama odbierz, a jak nie to zaraz sam przestanie dzwonić. - odpowiedział mi i obrócił się na drugi bok. 
Chciałam zignorować dzwonienie, ale osoba po drugiej stronie była bardzo upierdliwa. Oparłam się na łokciach, żeby zlokalizować dzwoniące urządzenie. Dostrzegłam telefon na szafce obok Marco. Chcąc nie chcąc musiałam jakoś go dosięgnąć. Wdrapałam się więc na niego, aby sięgnąć telefon. 
- Mała no uważaj na mnie. - marudził.
- Duży mogłeś sam odebrać. - odgryzłam się. - Halo? 
- No co wy nie odbieracie? Małe Reusiątka sobie robicie? - usłyszałam Fabiego po drugiej stronie.
- Götze, a w zęby chcesz? Nie jestem pewna czy Lisa będzie zadowolona z bezzębnego faceta. - powiedziałam.
- Dobra luz, luz. Wstawać i idziemy na basen. - zarządził.
- Za pół godziny dołączymy. 
- Ok to widzimy się nad basenem.
Rozłączyłam się i położyłam z powrotem.
- Marco wstajemy. - odezwałam się dźgając go w bok.
- Niee jeszcze chwila. - odpowiedział i objął mnie uniemożliwiając wydostanie się.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu na którym widniała godzina 10.
- Jest godzina 10 ja nie mam zamiaru przeleżeć całego dnia. Skoro Ty tak to proszę bardzo. - powiedziałam i wydostałam się z jego uścisku. - Na pewno będzie tam jakiś fajny chłopak to się mną zaopiekuje jak pokaże się sama. - powiedziałam i zamknęłam się w łazience.
- Co?! Jaki chłopak?! Nikt się Tobą nie będzie opiekować! - zza drzwi usłyszałam jak Marco zrywa się z łóżka co wywołało u mnie stłumiony śmiech. - Otwórz te drzwi! - zaczął pukać nerwowo.
- Jak wezmę prysznic. - krzyknęłam śmiejąc się i odkręcając kurki. 
Pół godziny później zmierzaliśmy razem z Marco nad basen znajdujący się w hotelu. Odnaleźliśmy na miejscu naszych przyjaciół i przysiedliśmy się do nich.
- Cześć śpiochy. - odezwała się wesoło Bonnie.
- Albo i nie śpiochy. - powiedział Fabi poruszając znacząco brwiami.
- Pilnuj siebie. - pokazałam mu język. - Wy nie pływacie? 
- Na razie nam się nie chce. - wyjaśniła Lisa.
- A nam tak. - odezwał się Erik. - Marco idziesz? 
- A Ty idziesz kochanie? - zapytał mnie.
- Nie zostanę z dziewczynami. Potem dołączymy. - uśmiechnęłam się.
Chłopaki ruszyli do wody, a my zaczęłyśmy się wygrzewać na słońcu i rozmawiać na każdy temat.
- Oo zobaczcie kto idzie. Nowa koleżanka naszych chłopaków. - powiedziała z sarkazmem Bonnie.
- Dziewczyny wam nadal nie przeszło? - zapytałam zamykając oczy i kładąc się na leżaku.
- Może i nam przeszło, ale Tobie zaraz może nie przejść. - odezwała się Lisa. 
- Co? O czym Ty mówisz? 
- No zobacz. 
Podniosłam się opierając na łokciach i zobaczyłam Marco rozmawiającego z tą dziewczyną. Nie powiem, żeby mi się to spodobało, ale postanowiłam na razie nie dawać tego po sobie poznać tylko obserwowałam co wyniknie z ich rozmowy. Wyglądało to dosyć zabawnie. Marco starając się być miły słuchał co dziewczyna do niego mówi, jednocześnie odsuwając się od niej dyskretnie. Z kolei blondynka przysuwała się coraz bliżej Marco uśmiechając się zalotnie. Obok nich stali Erik z Fabianem patrząc z zazdrością na Marco. W końcu gdy dziewczyna zbliżyła się na niewielką odległość do mojego chłopaka i położyła mu dłoń na ramieniu ten mówiąc jej coś odpłynął dalej zostawiając ją sama. Po chwili blondyn znalazł się obok mnie. 
- Idziemy pływać. - zarządził i nie czekając na moją odpowiedz, podniósł mnie i pobiegł prosto do wody.
- Marco nieeee! - krzyknęłam, a po chwili znaleźliśmy się w wodzie. 
Wypłynęłam na powierzchnię, otarłam oczy i poszukałam Marco. Znalazłam go kawałek dalej śmiejącego się ze mnie. Podpłynęłam do niego i ochlapałam wodą. 
- Głupek! - skarciłam go i po chwili i ja zaczęłam się śmiać. 
Na brzegu basenu zobaczyłam tą dziewczynę, która rozmawiała chwilę wcześniej z Marco. Postanowiłam jej pokazać dobitnie, że Reus nie jest dla niej dostępny. Zbliżyłam się do chłopaka, objęłam go i złożyłam na jego ustach gorący pocałunek. Gdy się od siebie odsunęliśmy spojrzałam na dziewczynę, która błyskała we mnie piorunami.
- Jesteś mój. - szepnęłam mu do ucha.
- Widziałaś? - zapytał.
- Wszyściutko. - odpowiedziałam i przygryzłam mu lekko ucho.
- Mmm ktoś tu jest zazdrosny. - zaśmiał się.
- Zazdrość to ostatnie co mnie tu może dopaść. Po prostu koleżanka musi zrozumieć, że nie ma u Ciebie szans. 
- No oczywiście, że nie ma. Chociaż chciała zaprosić mnie na drinka. 
- Ehem. - odchrząknęłam głośno.
- No żartuje głuptasie, żartuje. - zaśmiał się.
- Ja mam nadzieję, że żartujesz. - odpowiedziałam i odpłynęłam do niego.
Po kilku godzinach spędzonych nad basenem udaliśmy się na obiad, a wieczorem do pobliskiego klubu. Na szczęście owej dziewczyny tam nie spotkaliśmy.

Nadszedł w końcu 31 grudnia. Ostatni dzień tego zwariowanego roku, w którym tyle się zmieniło. Moje całe życie obróciło się o 360 stopni. Nie wiedziałyśmy z dziewczynami dokąd zabierają nas nasi partnerzy, kolejna niespodzianka. Spędziłyśmy więc cały dzień na szykowaniu się do tego wieczoru.

- Dziewczyny ile jeszcze tam będziecie? - do drzwi od pokoju Bonnie i Erika zaczął dobijać się Marco. - Spóźnimy się. 
- No dajcie nam jeszcze minutkę. - odpowiedziała mu Bonn.
- Mówiłyście to samo 5 minut temu. - odezwał się. 
- Już. - powiedziałam i otworzyłyśmy drzwi gotowe do wyjścia.
- Wow. - powiedział Marco stojąc i gapiąc się na nas. - Wyglądacie obłędnie. - dopowiedział.
- Dziękujemy. - powiedziała Lisa uśmiechając się i razem z Bonnie ominęły go i ruszyły na dół.
- A Ty jesteś najpiękniejsza. - szepnął mi na ucho i pocałował.
- Poganiałeś nas, a teraz Ci się na amory zebrało. Ruszać się gołąbeczki. - krzyknęła Bonnie.
- Dziękuję. - odpowiedziałam rumieniąc się. 
Ruszyliśmy za dziewczynami, by po chwili dołączyć do Erika i Fabiana. Wsiedliśmy do taksówek i ruszyliśmy. 
- Kochanie mogę mieć do Ciebie prośbę? - zapytał Marco. 
- Jasne, że tak. - uśmiechnęłam się do niego.
- Muszę zawiązać Ci oczy. - uśmiechnął się lekko.
- Czy to konieczne? - jęknęłam.
- Wydaje mi się, że tak. Bonnie i Lisa też będą miały zasłonięte. 
- Ehh niech będzie. - westchnęłam i odwróciłam się tyłem do Marco, aby mógł zawiązać moje oczy. - Tylko nie pozwól mi się wywalić. - zastrzegłam.
- Nigdy Ci na to nie pozwolę. - odpowiedział i pocałował mnie w ramię. 
Gdy dojechaliśmy na miejsce Marco pomógł wysiąść mi z auta i prowadził w nieznanym kierunku. Słyszałam z daleka dobiegającą muzykę, która z każdą chwilą robiła się wyraźniejsza. 
- Daleko jeszcze? - zapytałam.
- No właśnie. Nie lubię, aż takich niespodzianek. - narzekała Bonnie.
- Już prawie jesteśmy. - odezwał się Erik.
- Uwaga. - powiedział Marco. - Chłopaki ściągamy opaski. - zarządził.
Marco odwiązał opaskę z moich oczu. Znajdowaliśmy się na statku, z którego rozchodził się widok na całe miasto.
- O matko jak tu pięknie. - zapiszczała Lisa.
Ja byłam pod takim wrażeniem, że nie umiałam wypowiedzieć słowa. Odwróciłam się tylko do Marco, który stał za mną i najmocniej jak umiałam przytuliłam go.
- Łoo udusisz mnie. - zaśmiał się blondyn.
- Kocham Cię wiesz? - zapytałam patrząc mu głęboko w oczy. 
- Wiem. Ja Ciebie też. - odpowiedział i pocałował mnie. 
- No to co teraz idziemy się bawić a za 4 godziny witamy nowy rok. - powiedział Fabi. 
Weszliśmy do sali, gdzie było mnóstwo ludzi. Bawiliśmy się tak dobrze, że nawet nie zauważyliśmy, że zostało nam jeszcze 5 minut starego roku. 
- Musimy już wyjść na zewnątrz. - podszedł do nas Fabi. 
Ruszyliśmy za Götze po drodze zabierając kieliszki z szampanem. Stanęliśmy przy barierce statku i rozpoczęliśmy odliczanie do nowego roku. 
- 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1 Szczęśliwego Nowego Roku! - wykrzyknęliśmy wszyscy razem.
Nad naszymi głowami zaczęły ukazywać się kolorowe fajerwerki. Wyściskałam się z dziewczynami, składając sobie na wzajem życzenia. Potem przyszła kolej na Fabiana i Erika, a na końcu na Marco.
- Szczęśliwego Nowego Roku. - podeszłam do niego stukając się kieliszkami.
- Szczęśliwego Nowego Roku. - uśmiechnął się do mnie po czym zaczęliśmy się całować. - Oby ten i kolejne były nasze wspólne. - dodał, gdy odsunęliśmy się od siebie.

~Marco~

Nasze krótkie wakacje tak samo jak i sylwester minęły, nawet nie wiem kiedy. W końcu przyszedł czas powrotu do Dortmundu. 
- Nie chce wracać. - odezwała się Ann siadając na łóżku i wrzucając byle jak koszulkę do walizki. - Może tu zamieszkamy? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Bardzo chętnie, ale wiesz, że Twoi rodzice się na to nie zgodzą. - zaśmiałem się.
- Ehh no tak. Tęskniłabym za nimi. I jeszcze Ty masz drużynę i w ogóle. - odpowiedziała i spojrzała w okno. 
- Na starość się tu przeprowadzimy. - zażartowałem siadając obok niej. 
- Wytrzymasz tyle ze mną? - zapytała poważnie i spojrzała na mnie. 
- Pytanie czy Ty wytrzymasz tyle ze mną. - pokazałem jej język.
- Z tym akurat nie będzie problemu. Ty jesteś, a bynajmniej starasz się być bezkonfliktowy, nie to co ja. 
- Jakoś do tej pory wytrzymuje, więc myślę, że damy radę. - objąłem ją i pocałowałem w policzek. 
- Blee ośliniłeś mnie. - zrobiła minę małego dziecka i zaczęła się wycierać. 
- Tylko troszeczkę. - zacząłem się śmiać. 
- Z kim ja żyję. - wywróciła oczami i zaczęła kończyć pakowanie. 
2 godziny później wszyscy byliśmy już na lotnisku. Odprawa poszła szybko i mogliśmy zasiąść wygodnie w swoich fotelach. 
- Jestem zmęczona. - ziewnęła Ann.
- Moje ramię służy pomocą. - zaśmiałem się. 
- Tak też zamierzam uczynić. - uśmiechnęła się po czym położyła głowę na ramieniu. 
Ja założyłem słuchawki i włączyłem muzykę. Po chwili spojrzałem na Ann, która już spała. Po kilku godzinach lotu wylądowaliśmy w zimnym Dortmundzie. Obudziłem Ann i ruszyliśmy do wyjścia. Po odebraniu swoich bagaży ubraliśmy ciepłe kurtki i ruszyliśmy na parking, gdzie stał mój samochód. Po drodze zadzwonił do mnie telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni i wcisnąłem zieloną słuchawkę. 
- Halo? 
- Dzień dobry dzwonię ze szpitala w Monachium czy rozmawiam z panem Marco Reusem? - usłyszałem po drugiej stronie.
- Tak. A o co chodzi? 
- Pański przyjaciel z dziewczyną mieli wypadek. Zostałam poproszona o poinformowaniu pana. - wyjaśniła...
________________________
Co mam na swoje usprawiedliwienie? Cały tydzień byłam "gościem" w domu... Wracałam po 15, jadłam obiad i wychodziłam, bo zawsze miałam coś do załatwienia...Wracałam po 22 i już nie miałam siły pisać. Na szczęście wczoraj miałam luźniejszy dzień to napisałam większość i dzisiaj dokończyłam i wyszło takie oto coś.. To jest właśnie efekt tego, że nie mam napisanych rozdziałów do przodu... Dlatego też kolejny rozdział pojawi się za 2 tygodnie. No chyba, że uda mi się wcześniej coś naskrobać, ale nie obiecuję :) Ocenę jak zawsze zostawiam Wam ;)


<-- Lisa

I Marco na zakończenie :)

Do następnego ;*


piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 21

Trwaliśmy w długim i gorącym pocałunku. Moje dłonie coraz śmielej krążyły po ciele blondynki. Ann wplotła dłonie w moje włosy trzymając mocno w obawie, iż zaraz nas ktoś rozdzieli. Zapach dziewczyny i jej bliskość zakręciły mi w głowie. W tej chwili nie liczyło się nic poza nią. Po chwili poczułem jak jej dłonie znajdują się pod moją koszulką próbując się jej pozbyć. Bez wątpienia wyczułem intencję dziewczyny.
- Ann jesteś tego pewna? - zapytałem odrywając się od niej. - Nie chcę nic na Tobie wymuszać.
- Jestem tego pewna. - odpowiedziała uśmiechając się lekko do mnie.
W odpowiedzi na jej uśmiech pocałowałem ją delikatnie i zaczęliśmy się kierować w stronę sypialni po drodze gubiąc kolejne części garderoby. W sypialni znaleźliśmy się w samej bieliźnie. Położyłem Ann ostrożnie na łóżku jednocześnie znajdując się nad nią. Całowałem delikatnie i powoli każdy kawałek jej idealnego ciała.Tym razem było całkiem inaczej niż w noc kiedy poznaliśmy się w klubie. Poznawaliśmy nasze ciała na nowo. Jak gdyby nigdy wcześniej się nie spotkały. Rozkoszowaliśmy się tą chwilą oboje. Po chwili zatraciliśmy się w sobie na wzajem.

~Ann~

Leżałam przytulona do Marco. Ten bawił się moimi włosami, ja natomiast zataczałam kółka na jego klatce piersiowej. Między nami panowała cisza. 
- Dziękuję. - odezwałam się chcąc ją przerwać.
- Za co? - zapytał blondyn.
- Za to, że mi wybaczyłeś po tych akcjach, które robiłam. - wyjaśniłam mu.
- Nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że mi wybaczyłaś i jest między nami już dobrze. - pocałował mnie w czubek głowy. - Jesteś głodna? - zapytał zmieniając temat.
- Trochę. - odparłam uśmiechając się. 
- No to ja pójdę nam coś zrobić. - odpowiedział wyswobadzając się z naszego uścisku i ruszając w stronę kuchni.
- Czekaj. - powiedziałam, ale Reusa już nie było. 
Odziana w za dużą na mnie koszulkę Marco usiadłam na blacie kuchennym przyglądając się jak blondyn przygotowuje dla nas lasagne.
- Co mi się tak przyglądasz? - zapytał uśmiechając się do mnie zalotnie. 
- Do twarzy Ci w tym fartuszku. - odpowiedziałam mu z takim samym uśmiechem.
- Ah tak. - powiedział podchodząc do mnie. - A Tobie do twarzy w mojej koszulce. - dodał całując mnie. 
Poczułam jego dłoń na mojej nodze zmierzającą w górę uda, a usta pieszczące moją szyję. 
- O nie, nie kochany. Co za dużo to nie zdrowo. - powiedziałam rozszyfrowując zamiary chłopaka.
Jednak on nie myślał ani na chwilę zaprzestać. Musiałam na szybko wymyślić coś innego.
- Reus nie chce przerywać, ale chyba coś się pali. - powiedziałam zauważając dym ulatniający się z piekarnika.
- Nasz obiad! - chłopak jak oparzony oderwał się ode mnie i pobiegł w stronę piekarnika wyłączając go.
- Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam. - powiedziałam śmiejąc się z chłopaka.
- Śmiej się śmiej. Za karę nie dostaniesz ani porcji. - zagroził pokazując mi język.
- Uratowało się chociaż coś? - zapytałam zeskakując z blatu i podeszłam do blondyna obejmując go.
- Calutka. - odpowiedział dumnie wypinając pierś.
- Wariat. - podsumowałam kierując się do stołu.
- Coś Ty powiedziała? - zapytał poważnym głosem. - Ja Ci dam wariata. - powiedział i zaczął mnie gonić. 
Ja piszcząc i śmiejąc się zaczęłam biec ile tylko miałam sił w nogach uważając, żeby nie wpaść na jakiś mebel. Marco po chwili dogonił mnie i złapał w pasie przerzucając sobie mnie przez ramię. Starałam mu się wyrwać, ale nic to nie dało. Po chwili znaleźliśmy się w salonie. Marco położył mnie na kanapie i zaczął łaskotać.
- Ja Ci dam wariata. - mówił i dalej mnie łaskotał.
- Dobra cofam to! Cofam! - krzyczałam ze śmiechem. - Jedzenie nam wystygnie. - dodałam licząc, że to mnie uratuje. 
I poskutkowało. Marco w momencie zaprzestał łaskotania mnie. Podniósł się i wyciągnął dłoń w moim kierunku, aby pomóc mi się podnieść. Złapałam ją i po chwili stałam obok niego.
- Jeszcze się policzymy. - dodał i ruszyliśmy do kuchni.
- Marco która godzina? - zapytałam, gdy skończyliśmy jeść nasz posiłek.
- Już prawie 19. - odpowiedział zerkając na zegarek.
- Co?! Jaja sobie robisz! - krzyknęłam zdziwiona.
- No nie zobacz. - powiedział i pokazał mi zegarek na którym już wybiła godzina 19.
- Jasna cholera! Miałam iść do rodziców pogadać! - zerwałam się z kuchni i pobiegłam po ubrania, które były porozrzucane po całym salonie.
- Co się tak śpieszysz? Zawiozę Cię przecież. - powiedział spokojnie Marco opierając się o barierkę przy schodach i krzyżując ręce na piersi..
- Widziałeś moją koszulkę? - zapytałam ignorując jego pytanie. - Miałam przyjść po szkole. - dodałam wyjaśniając.
- Ehem. - odchrząknął Marco trzymając w ręku moją koszulkę.
 - Oo dzięki. - chciałam zabrać od niego moją własność, lecz Marco uniemożliwił mi to podnosząc do góry rękę. 
W starciu z tym olbrzymem nie miałam szans nawet po wielokrotnych próbach skakania.
- Marco! - spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem.
Ten nic nie odpowiedział tylko odwrócił twarz wskazując na policzek.
- Ehh. Co ja z Tobą mam. - westchnęłam i przybliżyłam się do niego. Ten wykorzystał moment i szybko odwrócił się do mnie przodem w rezultacie dostając całusa w usta. - Sprytne. - pochwaliłam go.
- Jakoś trzeba sobie radzić w życiu. - odpowiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
- Mogę dostać koszulkę? - zapytałam krzyżując ręce na piersi. - Dziękuję. - odpowiedziałam gdy mi ją oddał.
Pobiegłam szybko na górę do łazienki i ubrałam się. Po 5 minutach zbiegłam gotowa na dół. Marco siedział i oglądał coś w tv.
- Podwieziesz mnie? - zapytałam zakładając kurtkę.
- Obiecałem przecież. - powiedział i wstał z kanapy. 
Wsiedliśmy do samochodu Reusa i ruszyliśmy.
- Możesz mnie najpierw zawieźć do Jake'a? Chciałabym zabrać od niego moje rzeczy. - odezwałam się.
- Jasne. Nie ma problemu. - uśmiechnął się do mnie. - Ann mogę Cię o coś zapytać? - zapytał nieśmiało Reus.
- O nie wierzę. Reus traci pewność siebie. - zaczęłam się śmiać. - Aż mnie ciekawość zżera o co może chodzić.
- Moja mama zaprasza nas w niedziele na obiad. - powiedział szybko, tak że ledwo zrozumiałam.
- Oo. Mam poznać Twoją rodzinę? - zapytałam lekko w szoku.
- Tak. Ale jeśli nie chcesz to ok nie było pytania. 
- Chcę. Bardzo chętnie ich poznam. - uśmiechnęłam się do niego.

~Marco~

Kamień spadł mi z serca kiedy Ann zgodziła się odwiedzić ze mną rodziców. Uśmiechnąłem się do niej i kierowaliśmy się we wskazanym przez dziewczynę adresie. Po 5 minutach byliśmy na miejscu.
- Mam iść z Tobą i Ci pomóc? - zapytałem gasząc silnik.
- Nie dam radę. Mam tylko jedną torbę. - odpowiedziała uśmiechając się.
Blondynka opuściła auto i zniknęła za drzwiami do klatki schodowej. Ja korzystając z wolnej chwili sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Piszczka. 
- No siema blondi. Jak żyjesz? - usłyszałem po drugiej stronie.
- Za tą blondi oberwiesz kiedyś. - powiedziałem ponuro. - Dobrze żyję. Powiesz mi co się wydarzyło wczoraj? O co chodziło z tą policją? - zadałem mu pytania.
- Spokojnie po kolei. Z Ann się widziałeś? - zmienił temat.
- Tak widziałem. Nawet teraz tak jakby z nią jestem. - odpowiedziałem. - Możemy wrócić do policji? - nalegałem.
- Pogodziliście się?! - wykrzyknął do słuchawki.
- Piszczu nie piszcz jak napalona nastolatka słyszę Cię doskonale wystarczy zapytać normalnym głosem. - zmarszczyłem brwi. - Tak pogodziliśmy się. - zmieniając grymas na twarzy uśmiechnąłem się. 
- No wreszcie! Już myślałem, że to się nigdy nie zdarzy. - gadał jak nakręcony.
- Piszczu policja. Co z tą policją. - zaczynałem się niecierpliwić.
- Słuchaj możesz wpaść do Kuby za pół godziny? - zapytał nadal nie udzielając mi odpowiedzi. - On też będzie o to pytał a nie chce mi się dwa razy tłumaczyć. - wyjaśnił.
- No dobra. Podrzucę Ann do rodziców i przyjadę. Muszę kończyć. - powiedziałem zauważając dziewczynę wychodzącą z budynku. - Widzimy się u Kuby.
- Na razie. - powiedział Piszczu i się rozłączyliśmy.
- Już. Szybko poszło. Nie zdążyłam rozpakować wszystkich rzeczy. - powiedziała zamykając drzwi samochodu. - Możesz mnie podwieźć do rodziców? - zapytała uśmiechając się. 
- Już się robi. - odpowiedziałem jej z uśmiechem. - Ann jakby co to pamiętaj, że możesz się u mnie zatrzymać. - dodałem.
- Dzięki. Ale wracam do domu w pokojowych zamiarach. Myślę, że się dogadamy. - odpowiedziała.
Pod domem Ann byliśmy po 10 minutach.
- Wejdziesz? - zapytała mnie.
- Nie, nie tym razem. Muszę jechać do Kuby. - odpowiedziałem.
- Ale mam nadzieję, że nie skończy się to tak jak wczoraj. - zapytała podejrzliwie na mnie patrząc.
- A w życiu! - zaprotestowałem. - Brzydzę się alkoholem! Alkohol to zło! Blee! - skrzywiłem się udając obrzydzenie czym wywołałem napad śmiechu u Ann. Po chwili sam do niej dołączyłem.
- Lecę. Zadzwoń do mnie jutro o której ten obiad u Twoich rodziców. - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
- Ei! Tylko tyle?! - zrobiłem smutną minę. - Zaraz, zaraz to jutro się nie zobaczymy? - zapytałem gdy dotarło do mnie co powiedziała dziewczyna. 
- Blondynka, typowa blondynka. - powiedziała przewracając oczami. - Geniuszu jutro o 18.30 masz mecz! - wyjaśniła mi.
- No to po meczu. 
- Po meczu to ja wracam do domu i idę spać. Musze odespać ten tydzień. Jak sam wiesz był trochę zwariowany. - wyjaśniła.
- No dobrze niech Ci będzie. No to muszę jakoś wytrzymać do niedzieli. - westchnąłem niepocieszony.
- Oj dasz radę. - zmierzwiła mi włosy po czym pocałowała mnie.
- Jeszcze raz i na pewno wytrzymam. - powiedziałem nie otwierając oczu i czekając na kolejny po całunek. Po chwili poczułem jej usta na swoich. - No jeszcze raz i na pewno wytrzymam. - odezwałem się.
- Reus nie kombinuj. - zaśmiała się po czym otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. - Kocham Cię. 
- Ja Ciebie też. - odpowiedziałem.
Ann zamknęła drzwi i ruszyła w stronę domu. Ja zaś skierowałem się do domu mojego przyjaciela. 
- Cześć Agata. - uśmiechnąłem się widząc w drzwiach żonę Kuby. 
- Cześć Marco. - ucałowała mnie na powitanie. - Zapraszam. - uchyliła szerzej drzwi i wpuściła mnie do środka.
- Gdzie znajdę Kubę? - zapytałem.
- Mojego męża nieznającego umiaru znajdziesz razem z Łukaszem w salonie. - odpowiedziała i westchnęła głęboko na co się zaśmiałem. - Jak tam z Ann? Słyszałam, że macie jakieś problemy. - zapytała ostrożnie.
- Już sobie wszystko wyjaśniliśmy i jest dobrze. - odpowiedziałem uśmiechając się.
Skierowałem się do salonu, gdzie znajdowali się moi przyjaciele.
- To ja idę na górę do Oliwki, a wy sobie pogadajcie. - odezwała się i ruszyła po schodach.
- Siema chłopaki. - powiedziałem i zająłem miejsce na fotelu.
- Reus kuźwa pół tonu niżej. - odezwał się ledwo Kuba leżący na kanapie. 
- A Ty nie masz kaca? - zapytał zdziwiony Piszczu.
- Człowieku ja dzisiaj nie mam czasu na męczenie się z kacem. - odpowiedziałem z zacieszem na twarzy.
- Z Ann ok to i z Reusem w porządku. - zaśmiał się Piszczek
- Daj mi trochę tego leku, bo ja umieram. - powiedział Kuba spoglądając na mnie jednym okiem. 
- Cierp teraz jak się wczoraj chciało szaleć. - Łukasz przybliżył się do Kuby i specjalnie podniósł głos nad głową naszego przyjaciela. Ten tylko się skrzywił i zakrył poduszką.
- Dobra chłopaki. Dowiem się w końcu o co chodziło z tą policją? 
- Policją? Jaką policją? - Błaszczu momentalnie podniósł się z kanapy.
- Mówiłem Ci matole, że zgarnęli nas w nocy na komisariat. - Piszczek spojrzał na niego z poważną miną.
- Aa to. - odpowiedział Polak i ponownie położył się na kanapie. - No ale mów, mów, bo nie znam szczegółów. - ręką ponaglił przyjaciela do mówienia.
- Na początek to cieszcie się matoły, że nas wypuścili. Nie chce myśleć co by nam dziewczyny i Klopp zrobili jakby nas przymknęli.
- Ale za co? - odezwałem się.
- Wydzieraliście się na pół parku, że kochacie swojego kobiety, a jak chciałem jakoś załatwić z nimi sprawę to się zaczęliście podśmiewać. - wyjaśnił nam.
- A jak załatwiłeś to, że nas nie zatrzymali? - zapytałem.
- Bilety na jutrzejszy mecz działają cuda. - odpowiedział.
- Dałeś im bilety? - zdziwił się Jakub.
- A miałem inne wyjście? Musiałem to jakoś załatwić. A, że miałem bilety i to się okazało strzałem w dziesiątkę to nas wypuścili. - wzruszył ramionami.
- Kuba trzeba Cię jakoś do życia doprowadzić. - zainteresowałem się na wpółżywym przyjacielem. 
- Coś Ty nie da rady. Próbowałem już. - powiedział Łukasz.
- Wszystkiego? 
- Raczej tak.
- A bieganie? To jest najlepsze na kaca. - poruszyłem brwiami.
- Ooo nie tylko nie to! - zajęczał Kuba. - Zimno jest na dworze! Już prawie zima! - szukał wymówki.
- Ehem Kuba nie chce nic mówić, ale masz mini siłownię w domu. I bieżnię też posiadasz. - odpowiedział Łukasz po czym zaczęliśmy się śmiać.
- Niee! - lamentował dalej.
- Nie marudź Błaszczykowski tylko wstawaj! - poklepałem go po barku. - Inaczej my z Piszczkiem Ci pomożemy. - zagroziłem.
- Niech wam będzie! Ale jak się potknę i sobie coś zrobię winę u trenera bierzecie na siebie! - powiedział ponuro i zwlókł się z kanapy.
Po około godzinnym ćwiczeniu u mojego przyjaciela wróciłem do siebie. Wziąłem szybki prysznic zjadłem kolację i udałem się spać.

~Ann~

Odprowadziłam samochód Marco wzrokiem do zakrętu, a gdy zniknął z moich oczu weszłam do mojego domu. Rozebrałam się w przedpokoju i udałam się do salonu, gdzie spodziewałam się spotkać moich rodziców oraz Vicki. W salonie znajdowała się tylko mama.
- Hej. - odezwałam się do niej. - Sama jesteś? 
Mama nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ drzwi do domu otworzyły się, a po chwili w salonie pojawił się tata.
- Czy mi się zdawało czy mijałem po drodze Marco? - zapytał. - To on Cię tutaj przywiózł? - dodał.
- Tak on. - odpowiedziałam. - Czy to prawda, że Victoria gdzieś wyjeżdża? - zapytałam zmieniając temat.
- Tak właściwie słonko to Victoria już wyjechała. - odpowiedziała mama. - Całą noc o tym wszystkim rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. - dodała.
- Dokąd pojechała? 
- Do babci do Gladbach. - wyjaśnił tata. - Między Tobą, a Marco już dobrze? 
- Tak. Właśnie chciałam pogadać z Vicki dlaczego mi to zrobiła. No ale się spóźniłam.
- Zrobiła co? - odezwała się mama.
- Wymyśliła tą całą zdradę. - wyjaśniłam krótko.
- A właściwie skąd Ty wiesz, że Vicki miała wyjechać? 
- Była dzisiaj u mnie w szkole i przypadkiem usłyszałam jej rozmowę z Jessicą. Mamo, tato chciałabym was przeprosić za to jak się ostatnio zachowywałam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Jest mi strasznie głupio. 
- Dobrze kochanie zapomnijmy o tym. - powiedział tata i przytulił mnie.
Resztę wieczoru spędziłam z rodzicami. Następnie udałam się do mojego pokoju, rozpakowałam rzeczy, wzięłam prysznic i zmęczona całym dniem zasnęłam.

W niedzielę tak jak zaprosił mnie Marco mieliśmy się udać do jego rodziców na obiad. Reus miał przyjechać po mnie o 13. Godzinę przed wyjściem Bonnie pomagała mi w wyborze ubrania. 

- Denerwuję się. - powiedziałam.
- Czym? - zapytała zdziwiona Bonnie.
- No tym na przykład, że mnie jego rodzina nie polubi. 
- A daj spokój. Niby dlaczego mają Cię nie polubić. Kochana Ciebie nie da się nie lubić. 
- Mówisz tak, bo jesteś moją przyjaciółką. - pokazałam jej język.
- Wcale, że nie. Kilka miesięcy temu się nie znałyśmy, ale jak się poznałyśmy to od razu Cię polubiłam. - wyjaśniła.
- Co nie zmienia faktu, że i tak się denerwuję. - westchnęłam.
- Ale popatrz. Poznasz jego rodziców. A to już krótka droga do pierścionka i zmiany nazwiska. - zaczęła nabijać się moja przyjaciółka.
- Ty uważaj, żeby Erik nie pomylił kolejności i nie zaczął od pierścionka. - starałam się jej odgryźć.
- Ee no coś Ty. On nie jest jeszcze gotowy. Wiesz nie ten wiek. Nie to co Marco. On już jest dojrzały i zapewne myśli już o tym. - pokazała mi język.
- No myśleć to on sobie może. Ja na razie o tym nie myślę. Mamy jeszcze czas. Oo mam! Ta czarna! Nie jest zbyt elegancka. W sam raz na taki obiad. - pokazałam Bonnie mój wybór.
- Zgadzam się. Masz gust Hofmann. Wyrabiasz się przy mnie. 
- Haha. - zaśmiałam się z ironią. - Żarty Ci się coś ostatnio bardzo trzymają. - pokazałam jej język.
- Dobra już dobra. Siadaj wyprostuję Ci włosy. - zarządziła wskazując krzesło.

- Ann, Marco na dole czeka na Ciebie. - do pokoju weszła moja mama. 

- To już?! - zapytałam z paniką w głosie. - Myślałam, że mamy jeszcze czas. - dodałam i zaczęłam biegać po pokoju chowając różne rzeczy do torebki.
- Tu masz telefon. - powiedziała moja przyjaciółka dobrze wiedząc czego szukam.
- Dzięki. I dzięki za pomoc. - powiedziałam i przytuliłam ją. 
Zeszłyśmy razem na dół, gdzie czekał Marco. Założyłam buty i kurtkę i wyszliśmy przed dom. Tam pożegnałam się z Bonnie i wsiadłam do samochodu blondyna. 
- Nie denerwuj się. Oni nie gryzą. - odezwał się Marco zauważając moje zdenerwowanie.
- A co jeśli mnie nie polubią? 
- Gwarantuję, że tak się nie stanie. - uśmiechnął się do mnie. 
Gdy dojechaliśmy pod rodzinny dom Marco, chłopak pomógł mi wysiąść z auta, po czym złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę drzwi. Weszliśmy do środka skąd było już słychać głośne rozmowy. 
- Wy nie możecie sprzedać tego domu! Mamy tutaj tyle wspomnień. - usłyszałam.
- O co chodzi? - zapytałam szeptem Marco.
- Rodzice planują sprzedać dom. Dlatego też dzisiaj jest ten obiad. Musimy z nimi porozmawiać i przekonać ich żeby tego nie robili. - wyjaśnił zabierając ode mnie kurtkę.
- No to mogłam nie przyjeżdżać. Nie chcę przeszkadzać. To jest rodzinna rozmowa. 
- Kochanie przecież Ty już jesteś jak rodzina. Nie marudź. Moja mama chce Cię bardzo poznać. - powiedział i pocałował mnie w policzek.
- Oo Marco jesteście już. - w holu pojawiła się kobieta w wieku około 50 lat, blond włosach i oczach identycznych jakie posiada Marco. 
- Cześć mamo. - przywitał się z nią przytulając na powitanie. 
- Dzień dobry pani. - odezwałam się nieśmiało. 
- Witaj. Ty musisz być Ann. - uśmiechnęła się do mnie ciepło po czym przytuliła. 
- Tak. Miło mi panią poznać. - odpowiedziałam uśmiechając się do niej lekko.
- Zapraszam dalej. Nie będziemy tutaj przecież stać. - odezwała się i wskazała drogę.
Marco ponownie złapał mnie za rękę i poprowadził do jadalni.
- Wujek Marco! - do blondyna podbiegł mały chłopczyk.
- Cześć wielkoludzie. - Marco ukucnął przed nim po czym chłopczyk objął go swoimi malutkimi rączkami. Reus podniósł się trzymając chłopca na rękach.
- A Ty to kto? - zapytał patrząc na mnie.
- Nico! Nie ładnie tak mówić! Pani nie jest Twoją koleżanką! - skarciła chłopczyka kobieta. - Przepraszam za syna. Yvonne miło mi Cię poznać. - dodała zwracając się do mnie.
- Nic nie szkodzi. Ann mi również miło poznać. - uśmiechnęłam się do niej. 
- A ja jeśtem Nico. - odezwał się chłopczyk. 
- Miło mi Cię poznać. Ja jestem Ann. I możesz mi mówić po imieniu. - posłałam chłopczykowi uśmiech.
- Mogę? - zapytał nie dowierzając.
- Będzie mi bardzo miło. - odpowiedziałam mu. 
- Widzis mamo mogę mówić do Ann po imieniu! - odezwał się zadowolony. - Wujek, a pogramy dzisiaj w piłkę? - zwrócił się do Marco. 
- Jasne, ale po obiedzie. - odpowiedział mu stawiając go na podłodze. - Chodź przedstawię Cię pozostałym. - spojrzał na mnie.
I tak oto poznałam tate Marco, drugą siostrę Marco, Melanie, oraz męża Yvonne Ricka.
Po skończonym obiedzie rodzice Marco pomimo protestów dzieci zajęli się zmywaniem naczyń. My zaś udaliśmy się do salonu.
- No w końcu możemy pogadać. - powiedziała Yvonne. - Nico uważaj, bo się przewrócisz. - zwróciła się do biegającego chłopca.
- Dobzie, będę ostrożny. - odpowiedział jej nie przerywając biegania.
- Oni nie mogą sprzedać tego domu, nie mogą. - burzyła się Melanie. 
- Mel spokojnie. Ja też nie chce żeby go sprzedawali, ale nic nie poradzimy skoro oni już podjęli taką decyzję. - Marco próbował ją uspokoić.
- Podjęli ją bez nas! Nas tylko o tym poinformowali. - w oczach Melanie pojawiły się łzy.
- Skoro nie chcesz żeby go sprzedali to wprowadź się tu znowu. - powiedział Marco.
- Ale stąd będę musiała ponad godzinę do pracy dojeżdżać! - zaprotestowała.
- No więc własnie. Zrozum też ich. Oni z każdym dniem nie są coraz młodsi. Ten dom do małych nie należy. Ciężko im będzie o niego dbać. - powiedziała Yvonne. 
- Nie pozostaje nam nic innego jak pogodzić się z ich decyzją. - westchnął Marco.
Yvonne zaczęła się śmiać. Wszyscy spojrzeliśmy na nią zdezorientowanym wzrokiem.
- Hahaha a pamiętacie jak przebierałyśmy Marco w nasze sukienki i kazałyśmy mu chodzić jak modelce po wybiegu? - wyjaśniła śmiejąc się. 
Spojrzałam na Marco, który z każdą chwilą robił się czerwony na twarzy. Starałam się hamować śmiech, ale gdy wszyscy poszli w ślady najstarszej siostry ja też zaczęłam się śmiać.
- Albo jak nocował z Mario w domku na drzewie. I my ich w nocy nastraszyłyśmy, a oni naiwniacy myśleli, że to duchy i z piskami uciekali do domu. - dodała Melanie.
- Bardzo zabawne. Boki zrywać. - powiedział z ironią Marco.
- To były czasy. - powiedziała Yvonne ocierając łzy spowodowane śmiechem. - A sytuacja z naszym zaginionym blondaskiem? 
- Zaginionym blondaskiem? - zapytałam patrząc na Marco. 
- Pewnego razu nasz mały braciszek zrobił nam wszystkim psikusa. Zaginął w domu. Szukaliśmy go chyba ze 3 godziny. Przeszukaliśmy każdy kąt, a Marco jak nie było tak nie było. W końcu Mela wpadła, żeby zobaczyć w schowku na piętrze. No i znalazła się zguba. Biedaka w przedszkolu wystraszył kolega, że po mieście grasuje ufo i zabiera dzieciom zabawki. I Marco w obawie przed straceniem wszystkich miśków znosił je do schowka, a że zmęczył się przy tym niemiłosiernie to zasnął tam zamykając drzwi. - dokończyła opowieść na co my wybuchnęliśmy śmiechem. 
- No bo Marcel mówił, że mu zniknęły zabawki! No to ja się chciałem przygotować! - oburzał się Reus.
- Yvonne mogę Cię na chwilę prosić? Chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać. - odezwał się Rick po czym para przeszła do drugiego pokoju.
My nie wiedząc o co chodzi zajęliśmy się rozmową razem z drugą siostrą Marco. Po 5 minutach małżeństwo wrócili.
- Mamy rozwiązanie, aby zatrzymać dom. - uśmiechnęła się kobieta.
- Jakie?! - zapytała ożywiona Melanie.
- My się tu wprowadzimy. - wyjaśnił mąż Yvonne. 
- Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu, gdzie prawie nie ma miejsca. Mały nie ma przestrzeni do zabawy. A tu będzie jak znalazł. Rick nie ma stąd daleko do pracy, a przedszkole Nico jest kilka ulic stąd. Że też wcześniej na to nie wpadliśmy.
- Eureka, eureka! Dom uratowany! - siostra Marco zaczęła podskakiwać i przytulać wszystkich po kolei. 
Gdy rodzice Marco dołączyli do nas Yvonne i jej mąż przedstawili swój plan, który od razu przypadł do gustu rodzicom Marco i zrezygnowali ze sprzedaży domu. 
- Dziękuję za mile spędzony dzień. - uśmiechnęłam się do Marco, gdy byliśmy już pod moim domem.
- Widzisz mówiłem, że moja rodzina nie jest taka zła. - odpowiedział. 
Pożegnałam się z Marco i z uśmiechem na ustach weszłam do domu.
________________________
Długi mi się napisał jak nigdy :) Ale średnio mi się podoba... Rodził się on w ciężkich bólach... Ostatnio się coś psuję z tym pisaniem...:( Mam nadzieję, że następny lepszy wyjdzie.

Dziś wieczorem, albo jutro zajmę się czytaniem i komentowaniem Waszych blogów :) 




Do następnego ;*

Marco nie jedzie na Mundial :( Jak to potwierdzili to się załamałam :( Komu jak komu, ale Marco należał się ten Mundial! Cały rok na to ciężko pracował, by w ciągu kilku sekund zaprzepaścić wszystko :( Właśnie dlatego nie rozumiem jak przed takimi imprezami można robić towarzyskie?! Rozumiem, że potrzebny jest jeden taki mecz, aby sprawdzić piłkarzy, ale nie aż trzy wliczając ten z rezerwowym składem z Polską -.-
Gute Besserung Marco!