niedziela, 31 sierpnia 2014

Słowa wyjaśnienia

Dzisiaj w formie wyjaśnienia. Bardzo, bardzo, bardzo Was przepraszam, że rozdziału nie ma tak długo... I w najbliższych dniach nie wiem czy się pojawi.. Namnożyło się w moim życiu sporo poważnych problemów i po całym dniu nie mam siły napisać czegokolwiek.. Obiecuję, że jak wszystko wyjdzie jakoś na prostą to pojawi się rozdział. Co do Waszych blogów to będę się starała w miarę możliwości je komentować!

Buziaki ;*



sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 28

Nasz pobyt w Polce minął szybko. Kilka dni później Marco razem z drużyną wyjeżdżali na tygodniowy obóz treningowy. 
- Ehh nienawidzę tych wyjazdów. - burknął Marco. 
- Daj spokój szybko minie. - uśmiechnęłam się.
- Ale ja nie lubię się z Tobą rozstawać. 
- Kochany wymarzyłeś sobie karierę piłkarza to musisz to ścierpieć. - uderzyłam go lekko w ramie. 
- A może powinienem zostać kimś innym. - zamyślił się.
- Tak woźnym na stadionie. - odpowiedziałam karcąc go wzrokiem.
- Oo to nie głupi pomysł. Przynajmniej nie będę musiał wyjeżdżać. - uśmiechnął się.
- Dobra, dobra już nie wymyślaj.
- Chłopaki zbiórka! - krzyknął trener stojący przy autokarze.
- No to leć. - przytuliłam go mocno. 
- Chodź ze mną. 
- Nie, nie. Muszę od Ciebie odpocząć. 
- Serio? - odsunął się ode mnie. - Masz mnie dość? - zapytał poważnym tonem.
Patrzałam na niego chwilę po czym wybuchłam śmiechem.
- Jejku Reus Ty to jednak we wszystko uwierzysz. - śmiałam się dalej.
- No bo Ty tak lubisz wkręcać. - oburzył się. 
- Taka już jestem. Dobra blondasku biegnij, bo Cię zaraz Klopp siłą zaciągnie. - odpowiedziałam i pocałowałam go na pożegnanie. 
- No dobra. Skoro masz mnie już dosyć to sobie idę. - odpowiedział i odwrócił się gadając do siebie pod nosem. - Nie kocha mnie już, ma mnie dość, a ja tyle chciałem dla niej zrobić. Ahh te kobiety.
Stałam śmiejąc się z niego. Po chwili Marco przystanął i odwrócił się do mnie.
- Tylko masz być grzeczna. - pogroził mi palcem i się uśmiechnął.
- Dobrze postaram się. - pokazałam mu język.
- Niepokoi mnie to 'postaram się' ale niech będzie, że będziesz grzeczna. - odpowiedział i wsiadł do autokaru. 
Nie minęła chwila, a obok mnie znalazła się moja przyjaciółka.
- Ehh jak my wytrzymamy bez nich ten tydzień? - zapytała z rozpaczą. 
- Będziemy imprezować. Kota nie ma to myszy harcują. - zaśmiałam się.
- I to mi się podoba Hofmann. - odpowiedziała i obie zaczęłyśmy się śmiać. 

Wieczorem szykowałam się na wcześniej wspomnianą imprezę. Dołączyli do nas również Lisa z Fabim oraz Jake. Marco napisał mi wiadomość, że dojechali i zaczynają treningi.  Przebywałam w łazience próbując coś zrobić z włosami kiedy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Wyszłam z pomieszczenia i sięgnęłam po telefon myśląc, że dzwoni Reus. Jednak na wyświetlaczu nie pojawiło się jego zdjęcie.

- Halo? - odebrałam i przyłożyłam telefon do ucha.
- Cześć Ann. - usłyszałam głos Taylora po drugiej stronie.
- No cześć. - odpowiedziałam nieco zaskoczona jego telefonem.
- Słuchaj co dzisiaj robisz? Jesteś umówiona z Marco? - zapytał.
- Nie. Marco wyjechał na obóz. - wyjaśniłam.
- Aa to czyli masz wolny wieczór.
- Nie do końca. Umówiła się z przyjaciółmi do klubu. Taylor stało się coś? - zapytałam marszcząc brwi.
- Nie nic się nie stało. Chciałem się z Tobą zobaczyć. - zaśmiał się. - Będziesz miała coś przeciwko, albo Twoi znajomi jeśli do was dołączę? 
- Dołączysz? - powtórzyłam zdziwiona. - Jesteś jeszcze w Dortmundzie? 
- No tak jestem. Zostaję tu na jakiś czas. Znalazłem świetną robotę i postanowiłem zostać. 
- I kiedy chciałeś mnie o tym powiadomić? - zapytałam lekko zła.
- No właśnie dzisiaj. Chyba nie jesteś zła. 
- Nie, nie jestem. - odpowiedziałam z ironią w głosie.
- To ja mogę do was dołączyć? - ponowił pytanie.
- Jasne. - odpowiedziałam i podałam chłopakowi adres klubu do jakiego się wybieramy. 
30 min później razem z Bonnie wysiadłyśmy z taksówki pod klubem. Na miejscu był już Taylor.
- A on co tutaj robi? - zapytała moja przyjaciółka.
- On ma na imię Taylor i zaprosiłam go, bo okazało się, że jest w Dortmundzie. - wyjaśniłam. 
- Czyli mam wieczór obserwacji. - westchnęła moja przyjaciółka.
- Ei co to miało znaczyć?! - oburzyłam się lekko. - Bonnie nie przesadzaj dobrze? Nie znasz go. Daj mu szansę. Pogadaj z nim i zobacz jaki jest a potem go oceniaj. 
- Dobrze nie denerwuj się już. Mamy się świetnie bawić, a nie się kłócić. - odpowiedziała. 
- Cześć Taylor. - uśmiechnęłam się do niego. - Pamiętasz Bonnie moją przyjaciółkę? - wskazałam na nią. 
- Tak pamiętam. Cześć. - uśmiechnął się do niej.
- Hej. - odpowiedziała z mniejszym entuzjazmem na co skarciłam ją wzrokiem. 
- Cześć laski. - podbiegł do nas Jake, wieszając się nam na ramionach. - Jakiś problem? - zapytał i spojrzał na Taylora. 
- Nie to mój znajomy Taylor. Taylor to jest Jake, a to jest Lisa i Fabi. - wskazałam na nowo przybyłe osoby. 
Po zapoznaniu Taylora wszyscy weszliśmy do środka. Tak jak się spodziewaliśmy tego dnia w klubie było dużo osób. Z trudem znaleźliśmy wolny stolik przy którym zajęliśmy miejsca. Chłopcy poszli zamówić dla nas napoje, a ja zajęłam się rozmową z Bonnie i Lisą.
- Ann skąd jest ten chłopak? - zapytała dziewczyna Fabiana.
- To jest mój przyjaciel z Gladbach. - wyjaśniłam. - Dlaczego pytasz? 
- Zapomniałaś dodać, że wcześniej nie był Twoim przyjacielem. - prychnęła Bonnie. 
Zignorowałam jej uwagę i czekałam na odpowiedź Lisy. 
- Bo kilka dni temu, ale Ann ja nie chce rzucać fałszywych oskarżeń. Kilka dni temu wieczorem jak wracałam do domu to widziałam dwóch kolesi jak się kłócili o jakąś kasę, ale nie do końca wiem o co chodziło. No i wydaje mi się, że jednym z nich był właśnie Twój znajomy. 
- Taylor? - zapytałam zdziwiona. - Nie raczej nie. On tu nikogo nie zna. - uśmiechnęłam się. 
- Ja tam nie wiem. Wydaje się podobny, ale było ciemno i nie wiedziałam dokładnie twarzy. 
Zakończyłyśmy naszą rozmowę, ponieważ chłopaki powrócili do stolika. Przyglądałam się przez chwilę Taylorowi, a gdy chłopak to odkrył uśmiechnęłam się do niego nerwowo i odwróciłam wzrok. 
Po godzinie zabawy postanowiłam wyjść na zewnątrz i się przewietrzyć. Wzięłam moją torebkę i sięgnęłam do środka po telefon. Było jedno nieodebrane połączenie od Marco. Jak najszybciej oddzwoniłam do chłopaka. 
- Hej. - odezwał się po drugiej stronie. 
- Spałeś już? Obudziłam Cię? - zapytałam. 
- Nie jeszcze nie śpię. - odpowiedział.
- Przepraszam, że teraz oddzwaniam, ale nie słyszałam dzwonka. 
- Rozumiem. Jak impreza? - zapytał. 
Rozmawiając wcześniej z blondynem poinformowałam go o moich planach z Bonnie. Na szczęście nie miał nic przeciwko, abyśmy wyszły do klubu.
- Świetnie się bawimy. - uśmiechnęłam się.
- Jesteś tylko z Bonnie? 
- Nie jest jeszcze Jake, Lisa, Fabi i Taylor. - wyliczyłam szybko.
- Taylor? - zapytał zdziwiony chłopak. - A co on tam robi? - dodał wyraźnie nie zadowolony.
- Zadzwonił do mnie, bo chciał się zobaczyć, a że ja już byłam umówiona z resztą to go zaprosiłam. - wyjaśniłam nie wiedząc skąd u Marco takie dziwne zachowanie. 
- I musiałaś go zapraszać?! Nie mogłaś powiedzieć, że jesteś umówiona z przyjaciółmi i nie masz dla niego czasu?! 
- Zapytał czy też może się dołączyć to co mu miałam powiedzieć? 
- Że nie może i tyle. - odpowiedział wyraźnie zły.
- Marco o co Ci do cholery chodzi?! - uniosłam głos.
- O to, że ten koleś się koło Ciebie kręci kiedy mnie tam nie ma! 
- Jesteś zazdrosny?! Nie ufasz mi? - zapytałam urażona
- Tobie ufam, to jemu nie ufam! 
- Nie kochany tak to my nie będziemy rozmawiać! Porozmawiamy jak ochłoniesz! - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się. 
Zdenerwowana zaistniałą sytuacją wróciłam do klubu.

~Marco~

- Halo? Ann?! Jesteś tam?! A niech to szlag! - krzyknąłem i rzuciłem telefonem o łóżko. 
- Co jest? - zapytał Auba, z którym to dzieliłem pokój.
- To nie jest tak, że nie ufam Ann, bo jej ufam. Ja nie ufam temu kolesiowi! - wyrzuciłem z siebie i usiadłem na łóżku. 
- Stary powoli. Powiedz co się dzieje. 
- On doskonale wiedział kiedy jedziemy na obóz i wykorzystał to. - burknąłem wściekły.
- Kto? Mówisz o tym byłym chłopaku Ann? 
- Tak. Myślałem, że wyjechał ale on cały czas jest w Dortmundzie. 
- Marco uspokój się. Ann pewnie nie jest z nim sama, więc nic jej nie grozi, a Ty się tylko niepotrzebnie nakręcasz. Powiedziała Ci niejednokrotnie, że to między nimi jest skończone, więc nie masz czym się przejmować. 
- Ehh może masz rację. Stąd i tak nic nie zrobię. - odpowiedziałem kładąc się plecami do przyjaciela. 

Rano po pierwszej serii treningowej mieliśmy z chłopakami dłuższą przerwę. Postanowiłem wtedy zadzwonić do Ann i przeprosić ją za moje zachowanie. 

- Już ochłonąłeś? - usłyszałem zimny ton Ann po drugiej stronie. 
- Kochanie chciałbym Cię przeprosić. Ja nie wiem co we mnie wczoraj wstąpiło.
- Ja też nie wiem. - mówiła obojętnie.
- Może to, że ten koleś się koło Ciebie kręci kiedy mnie nie ma. Nie powinienem tak wybuchać.
- Masz rację Marco nie powinieneś. Mnie i Taylora nic prócz przyjaźni nic nie łączy. Jeśli zacznie wychodzić poza te granice to na pewno odpowiednio na to zareaguje i z nim porozmawiam. Odrobinę zaufania Reus. 
- Wiem i ufam Ci. Jeszcze raz przepraszam. I nie gniewaj się już na mnie. - jęknąłem. 
- Ehh nienawidzę się z Tobą kłócić blondyno. - zaśmiała się lekko co wywołało uśmiech również u mnie. 
- Kocham Cię wiesz? - zapytałem.
- Ja Ciebie też. Słuchaj muszę kończyć. Idę obudzić Bonnie i jedziemy na małe zakupy. 
- Jasne. Bawcie się dobrze. - zaśmiałem się. 
- Na pewno będziemy. Pa. - odpowiedziała mi.
- Pa. - odsunąłem telefon od ucha i wcisnąłem czerwoną słuchawkę. 
Dołączyłem do chłopaków, gdzie zjedliśmy nasze drugie śniadanie po czym wróciliśmy do treningu.

~Ann~

- Mamo wychodzę. - krzyknęłam zbiegając na dół.
- Dokąd? - z kuchni wyłoniła się moja rodzicielka.
- Pobiegać. - uśmiechnęłam się zakładając buty.
- Tylko nie za długo, bo zimno jest. - rzekła matczynym tonem.
- Dobrze będę pamiętać. Pa. - odpowiedziałam i wyszłam z domu.
Kierowałam się truchtając w stronę parku. Po chwili byłam już na miejscu.
- Cześć. Przepraszam za spóźnienie. - odezwałam się.
- Hej. W sumie ja też się spóźniłem, więc nie czekałem długo. - zaśmiał się chłopak. 
- To co biegamy? - zapytałam i ruszyłam biegiem przed siebie. 
Taylor po chwili biegł obok mnie.
- Ann co się stało wczoraj w klubie?
- Co? Kiedy? - zapytałam udając, że nie wiem o co mu chodzi.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Wyszłaś się przewietrzyć, a potem wróciłaś jakaś przygaszona. Pokłóciłaś się z Marco? Pewnie nie był zadowolony, że ja też jestem w klubie. - odparł.
Skąd on to wiedział? Postanowiłam jednak ukryć przed nim prawdę. Po raz drugi dzisiejszego dnia. Najpierw okłamałam Marco, a teraz musze okłamać Taylora. Co do Marco to tak mam wyrzuty sumienia, ale musiałam to zrobić, bo doskonale wiedziałam, że będzie zły, że znowu spotykam się z Taylorem. Co do tego drugiego to sama nie do końca wiedziałam dlaczego muszę skłamać...
- Nie pokłóciłam się z Marco. Zresztą skąd ten pomysł, że byłby zły, że też jesteś w tym klubie? Przecież on doskonale wie, że się przyjaźnimy, a i ja myślałam, że wy też się zaczynacie lubić. - zaśmiałam się nerwowo. Chyba Taylor uwierzył w moje słowa.
- Ja tam nic do niego nie mam. To on nie wydaje się pałać do mnie miłością. - zaśmiał się. - Więc jeśli nie z Marco to z kim się pokłóciłaś?
- Jakaś podpita laska się wczoraj do mnie przyczepiła i to z nią miałam spięcie. - wymyśliłam na poczekaniu i przyspieszyłam bieg.

Trzy dni później


~Marco~

Biegaliśmy z chłopakami jak każdego dnia na rozgrzewce. Podczas biegu rozmawiałem z Łukaszem i Kubą kiedy zauważyłem, że na końcu biega sam Erik. Miny też nie miał za wesołej, więc postanowiłem do niego podbiec i zapytać co się stało.
- Chłopaki opuszczam was na chwilę. - zaśmiałem się i zwolniłem tempa czekając, aż Durm do mnie dołączy. - Hej młody co jest? - zapytałem gdy przebiegł obok mnie. - Stało się coś? Pokłóciłeś się z Bonn? 
- Co? Aa nie nie pokłóciliśmy się. - odpowiedział wybijając się z zamyśleń.
- To o co chodzi? 
- Bonnie trzy dni temu wyjechała do dziadków, żeby im pomóc i nie ma czasu nawet ze mną pogadać. - wyjaśnił.
- Oj młody też masz problemy. - zaśmiałem się. - Gdyby świat takie miał... - uciąłem poważniejąc i uświadamiając sobie co mój młodszy przyjaciel przed chwilą powiedział. - Jak to od trzech dni jest u dziadków? 
- No tak. Dzień po tym jak wyjechaliśmy Bonnie pojechała do dziadków. 
- Po tej imprezie na której była z Ann i resztą? 
- No tak. Rano miała pociąg. Jechała na lekkim kacu podobno. - zaśmiał się. - Halo Marco. Co jest? - zapytał widząc moją minę. 
Biegłem przed siebie czując narastającą we mnie irytację. Nie zwracałem uwagi na to co jest dookoła mnie. Po chwili poczułem ból w kostce i upadłem na ziemię. 
- Cholera! - zakląłem pod nosem. 
Wokół mnie zbiegli się chłopaki, a wraz z nimi trener.
- Marco co jest? Wszystko w porządku? - zapytał Klopp kucając obok mnie.
- Chyba. Coś. Z. Kostką. - mówiłem przez zaciśnięte zęby.
- Łukasz i Erik zaprowadźcie go do gabinetu naszych lekarzy. Oby to nie było nic poważnego. - lamentował trener. 
Chłopaki pomogli mi wstać i zaprowadzili mnie do klubowego lekarza. Ten dokładnie zbadał moją bolącą kostkę. 
- Powiem Ci tyle Marco, że obóz możesz już uznać za zakończony. - odezwał się doktor Fisher wpisując coś do karty. 
- Ale jak to? Co się stało z tą nogą? - zapytałem. 
- Musiałeś źle stanąć podczas biegu i lekko ją zwichnąłeś. - wyjaśnił.
- Ile będę musiał pauzować? 
- Myślę że od 7 do 10 dni nie dłużej. - uśmiechnął się. 
- Czyli co wracam do Dortmundu? 
- Wydaje mi się, że tak. Tam po powrocie za 3 dni zaczniesz lekkie ćwiczenia i powinno być wszystko dobrze. - odpowiedział na moje pytanie. 
Lekko utykając, starając się nie stawać całym ciężarem na zwichniętej stopie wróciłem na boisko, gdzie poinformowałem trenera o diagnozie. Pół godziny później byłem w hotelu, gdzie pakowałem swoje rzeczy. Biłem się z myślami po tym co powiedział mi Erik. Czy to możliwe, że Ann mnie okłamała? A może jemu się coś pomyliło i Bonnie pojechała później do dziadków. Rozważałem każdą możliwą wersję tej sytuacji. W końcu doszedłem do wniosku, że aby dowiedzieć się prawdy muszę porozmawiać z Ann. Wyjąłem więc z kieszeni mój telefon i napisałem jej krótką wiadomość.

'Wracam dziś do Dortmundu. Spotkajmy się wieczorem u mnie. - M.'


Kilka godzin później samolot wylądował w Dortmundzie. Wyszedłem przed lotnisko i złapałem taksówkę. W drodze do mojego domu zadzwoniłem do Ann.

- Marco co się stało? Nie odpowiedziałeś mi na wiadomość. - usłyszałem zmartwiony głos dziewczyny.
- Hej. Ja już wylądowałem i jadę do domu. Gdzie jesteś? - zignorowałem jej pytanie.
- Jestem u Ciebie. - odpowiedziała.
- Za 10 minut jestem. - odpowiedziałem i się rozłączyłem. 
Taksówka zatrzymała się pod moim domem. Zapłaciłem za kurs i ruszyłem do środka. Wszedłem trzaskając drzwiami. Po chwili w holu pojawiła się Ann.
- Marco co się stało? - zapytała patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem. 
- Lekkie zwichnięcie. - wyjaśniłem lakonicznie. - Ann powiedz mi co robiłaś dzień po tej imprezie, na której byłaś? - zapytałem patrząc jej w oczy.
- Mówiłam Ci już, że byłam z Bonnie na zakupach. - odpowiedziała wyraźnie unikając mojego spojrzenia. 
- Ciekawe...- rzekłem wchodząc do salonu. 
- Co takiego? - zapytała podążając za mną. 
- Ciekawe, bo Erik mi powiedział, że Bonnie dzień po imprezie z samego rana wyjechała do dziadków. - odwróciłem się do niej. - Możesz mnie nie okłamywać i powiedzieć prawdę?! - lekko uniosłem głos. 
- Po co skoro i tak już wiesz gdzie byłam i zapewne masz już swoją historię ułożoną. - odpowiedziała patrząc na mnie. 
- Może daj szansę swojej historii. - odezwałem się siadając na kanapie i krzyżując ręce na piersi. 
- Byłam z Taylorem, ale to już zapewne wiesz. Biegaliśmy po parku. I pewnie w to nie uwierzysz, ale taka jest prawda. - wyjaśniła.
- Dlaczego mnie wtedy okłamałaś?! 
- Bo doskonale wiedziałam jak zareagujesz! I wierz mi lub nie, ale nie czułam się z tym dobrze. Tylko, że to jest Twoja wina! 
- Moja wina?! - zaśmiałem się ironicznie. - Ciekawe. Rozwiń tę myśl.
- Twoja, bo Ty zachowujesz się jak zazdrosna nastolatka! A ja już nie mam siły Ci powtarzać, że kocham Ciebie, a Taylor to tylko przyjaciel! - mówiła, a ja widziałem łzy napływające do jej oczu.
- Gdybyś była szczera na pewno inaczej bym na to zareagował! Ann nie widzisz, że ten chłopak ma na Ciebie zły wpływ?! Oddalamy się przez niego od siebie. 
- A nie pomyślałeś, że to Ty jesteś winny?! To nie Taylor robi sceny zazdrości tylko Ty! Reus zastanów się czego Ty chcesz! Bo skoro tak ma wyglądać nasz związek to ja się z tego wypisuje! - blondynka wykrzyczała te kilka zdań po czym zakładając kurtkę i buty wybiegła z mojego mieszkania. 

'- Reus zastanów się czego Ty chcesz! Bo skoro tak ma wyglądać nasz związek to ja się z tego wypisuje!'


 W głowie utknęły mi słowa Ann, które powtarzały się w kółko i w kółko. A co jeśli ona nie chce już ze mną być...? Przecież ja ją do cholery kocham! Nie pozwolę jej tak łatwo odejść! 

_____________________
Bla, bla, bla... Wyszło beznadziejnie... Nie podoba mi się, ale nic innego nie umiałam wymyślić :( Mam pewien pomysł na postać Taylora, ale nie wiem jak to będzie z przelaniem to w słowa... W głowie wszystko układa się w super całość, a jak przychodzi do pisania to nagle czarna dziura i wychodzi takie coś -.- Dobra już nie marudzę.. Ocenę zostawiam Wam :) I chętnie przyjmę słowa krytyki może to mnie jakoś odblokuje :D 

A oto zwycięzcy Superpucharu Niemiec! :D Oby to był dobry znak nadchodzącego sezonu :)

Oraz nasz wicekapitan :D 

Buziaki ;**

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 27

- Marco jesteś tego pewny? Mogę odwołać to, tylko powiedz. - rzekłam do blondyna przed wyjściem na planowane spotkanie z Taylorem. 
- Miejmy to już za sobą. Może w końcu sobie odpuści. - uśmiechnął się do mnie przepuszczając w drzwiach. 
5 minut później Marco podjechał na parking obok kawiarni. Wysiadłam z środka i czekałam, aż zgasi silnik. Po chwili Reus stał obok mnie i mocno mnie obejmował. Wzięłam głęboki wdech i ruszyliśmy do środka. Taylora jeszcze nie było, więc zajęłam z Marco miejsce obok okna tyłem do drzwi i złożyliśmy zamówienie. 
- Czym się tak denerwujesz? Przecież jestem obok. - odezwał się Reus i złapał mnie za rękę chcąc dodać mi otuchy. 
- Ja...- zatrzymałam się na moment. - Ja sama nie wiem. - odpowiadając zgodnie z prawdą. 
Denerwowałam się, ale sama nie wiem czym. Tym, że Taylor nie przyjdzie, czy tym jak chłopaki zareagują na swój widok? 
- Nie wiem czy to był dobry pomysł tu przychodzić. - mruknęłam ponuro mieszając swoją kawę.
- Kochanie. Wysłuchasz co ma Ci do powiedzenia i potem albo mu wybaczysz albo nie. Ważne, że zostanie wysłuchany i nic nie będzie Ci mógł już zarzucić. Wyjedzie, a Ty będziesz miała w końcu spokój. - odpowiedział i pocałował mnie w głowę. 
- Dziękuję, że jesteś tu ze mną. - uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Od tego mnie masz. O cenie porozmawiamy potem. - poruszył znacząco brwiami.
- Zboczeniec. - zaśmiałam się i uderzyłam go lekko w ramie.
- Cześć. - usłyszałam znajomy głos za sobą. 
W tej chwili mój uśmiech znikł, a znów wróciło zdenerwowanie. Wstałam powoli, uważając aby się przy tym nie przewrócić i stanęłam przodem do Taylora. 
- Hej. - powiedziałam cicho. 
- Widzę, że masz obstawę. - odezwał się brunet, lecz nie powiedział tego w sposób oskarżycielski lecz w sposób iż rozumie mój wybór.
- Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza? 
- Nie skądże. - uśmiechnął się. - Taylor jestem. A Ty to Marco Reus chłopak Ann tak? - podał rękę blondynowi.
- Tak. - odpowiedział krótko Marco przyglądając się uważnie Taylorowi.
- No proszę kto by się spodziewał, że Ann poderwie piłkarza. - zaśmiał się. - Przecież Ty nie znosić piłki nożnej. - dodał.
- Wiele od pewnego czasu się zmieniło. - wysyczałam lekko poirytowana. - Może usiądziemy? - zapytałam próbując sprowadzić nasze spotkanie na odpowiednie tory. 
Zajęliśmy miejsca naprzeciw siebie. Marco nadal mierzył wzrokiem Taylora, który wydawał się być bardzo rozluźnionym. Przez moment nawet miałam wrażenie, że jest naćpany, ale widziałam go już w takim stanie, więc szybko odgoniłam od siebie tę myśl. 
- Więc co masz mi do powiedzenia? - odezwałam się pierwsza chcąc przerwać panującą między naszą trójką nieznośną ciszę. 
- Ann po raz kolejny chciałbym Cię przeprosić. To co się wydarzyło wtedy...- zamilkł spuszczając wzrok. - To nie powinno mieć miejsca. Zachowałem się podle. Uświadomiłem to sobie, gdy zrozumiałem, że Cię straciłem. 
Siedziałam i słuchałam, gdy nagle zamilkł. Nie odzywałam się nic czekając na dalszą część wyjaśnień. Pod stolikiem poczułam dłoń Marco ściskającą moje kolano. Jego dotyk sprawił, że czułam się bezpiecznie.
- Po tamtym wydarzeniu postanowiłem z tym skończyć. Odciąłem się od tamtego towarzystwa, zgłosiłem się do ośrodka uzależnień. - podwinął rękaw swojej bluzy, a moim oczom okazała się bransoletka. Po dokładnym przyjrzeniu się dostrzegłam, że była to bransoletka z ośrodka uzależnień. 
- Bransoletka jeszcze o niczym nie świadczy. Z tego jest się ciężko wyplątać. - odezwałam się w końcu.
- Wiem, że mi nie ufasz i masz do tego prawo, ale ja na prawdę z tym skończyłem. Ann ja wiem, że dla nas jako pary nie ma już szans, ale proszę zostańmy chociaż przyjaciółmi. 
Po słowach Taylora poczułam jak Marco spina się próbując zapewne pohamować wybuch złości. 
- Do przyjaźni nam jeszcze daleko. Potrzebuję czasu. Jednak postaram Ci się wybaczyć i możemy spróbować odbudować naszą przyjaźń. 
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. - uśmiechnął się lekko. 
- Taylor nie chce być niegrzeczna, ale co ze szkołą? Jesteś tu już kilka dni. Kiedy wracasz do Gladbach? 
- No tak jakby ja i szkoła zrobiliśmy sobie od siebie przerwę. - odpowiedział zmieszany. 
Marco prychnął ironicznie po cichu tak, że ja byłam zdolna tylko to usłyszeć. Ale nie miałam w chwili obecnej czasu zaprzątać sobie tym głowy.
- Jak to? A co ze studiami? - zdziwiłam się.
- Skończę szkołę za rok i wtedy pójdę na studia. - odpowiedział. - Więc Marco jak Ci idzie w Borussi? W Gladbach szło Ci fantastycznie. - zwrócił się do mojego chłopaka co zrozumiałam jako nie kontynuowanie tego tematu. 
- Dziękuję nie narzekam. - odpowiedział Marco z wyraźnie wyczuwalną rezerwą w głosie. 
Taylor zaczął zadawać Marco pytania związane z piłką i poczułam, że po chwili blondyn zaczął się rozluźniać. Po godzinie nasze spotkanie dobiegło końca. 

~Marco~

Po odwiezieniu Ann i dotarciu do mojego domu potrzebowałem z kimś porozmawiać. Sięgnąłem więc po mój telefon i wybrałem numer mojego przyjaciela. 
- Cześć Marco. - usłyszałem po drugiej stronie słuchawki. - Miło, że dzwonisz. - dodał po chwili.
- Jak się czujesz? 
- Coraz lepiej. Za jakieś 2-3 tygodnie mogę wrócić do treningów. Już się nie mogę doczekać. - odpowiedział.
- Oo tak szybko? Myślałem, że lekarz nie pozwoli Ci nie wcześniej niż za półtorej miesiąca.
- Rehabilitacja przebiega szybciej niż zakładano. - wyjaśnił. - Mów lepiej co u Ciebie. Co się stało? 
- A co się miało stać? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Słyszę po głosie, że coś nie tak. 
Kto jak kto, ale Mario zna mnie najlepiej. Westchnąłem i odpowiedziałem mu.
- Chodzi o Ann.
- O Ann ? Pokłóciliście się? 
- Nie. To znaczy nie chciałem nic mówić, żeby nie doprowadzić do kłótni.
- A możesz jaśniej? - domyśliłem się, że marszczy brwi.
Opowiedziałem mu o Taylorze, oraz o naszym dzisiejszym spotkaniu.
- I co z nim nie tak? Wydaje się, że chłopak na prawdę się zmienił. - odezwał się mój przyjaciel.
- Nie byłbym tego taki pewny. - mruknąłem. - Coś mi w nim nie pasuje. Sposób w jaki się zachowywał. Jakby ta jego mowa była wyuczona i wcale nie mówił prawdy. 
- Stary Ty po prostu jesteś...
- Tylko nie mów, że jestem zazdrosny! - przerwałem mu.
- Ale jesteś zazdrosny! I nie radzę tego pokazywać przy Ann, bo ten typ tylko na tym skorzysta. 
- A co jeśli mam rację? 
- Na razie nic nie rób. Obserwuj sytuację. Nie znasz go i nie możesz stwierdzić czy ściemnia czy nie. Przyjrzyj się mu dokładnie i wtedy możesz wyciągać wnioski. 
- Ehh może masz rację Götze. - westchnąłem i wszedłem do kuchni nalać sobie soku. 
- Ja mam zawsze rację blondasku. - odpowiedział mi. - Przepraszam Cię Marco będę już kończył. Christine właśnie wróciła. 
- Jasne nie ma problemu. Pozdrów ją ode mnie. 
- Spoko. I pamiętaj, żebyś teraz nie wyciągał wniosków. Daj na wstrzymanie. - powtórzył.
- Dobra, dobra. Cześć. - odpowiedziałem i rozłączyłem się.

Kilka dni później


~Ann~

- Gdzie jechać? - zapytałam Marco rozmawiając z nim przez telefon.
- Do Kra... do Kra... No kurde Ann do Polski! - stracił cierpliwość Marco. - Łukasz z Ewą i małą jadą na kilka dni i zaprosili nas. Mamy kilka dni wolnego od meczy, a Ty właśnie ferie zaczynasz, no nie daj się prosić.
- No dobrze niech będzie. - odpowiedziałam uśmiechając się. - Kiedy jedziemy? 
- No tak za 2 godziny. - odpowiedział nieco zmieszany.
- 2 godziny?! Reus czyś Ty na głowę upadł?! - krzyknęłam do telefonu.
- No co? Nie potrzebujesz dużo ubrań to się szybko spakujesz. 
- Jasne, a na dłoni mi kaktus rośnie! - odburknęłam. - Kończę w takim razie. - dodałam i nie czekając na odpowiedź chłopaka rozłączyłam się. 
W ekspresowym tępię pobiegłam na górę do swojego pokoju i zaczęłam wyciągać z szafy najpotrzebniejsze, ciepłe ubrania. 
- Co się stało? Pali się? - do środka weszła mama. - Ann spokojnie, bo się zabijesz. 
- Nie mam czasu mamo. - odezwałam się wbiegając do łazienki po kosmetyki. - Zgodziłam się jechać z Marco i naszymi znajomymi na kilka dni do Polski i łaskawie raczył mi oznajmić, że wyjeżdżamy już za 2 godziny. - wyjaśniłam pakując rzeczy do niedużej walizki.
- Do Polski ? Ciekawa wycieczka. 
- Masz coś przeciwko? Zaplanowałaś coś dla nas? - zapytałam przerywając pakowanie.
- Nie skąd. Jesteś już dorosła i masz prawo robić co chcesz. - odpowiedziała uśmiechając się. - To ja pójdę do kuchni zrobić wam coś na drogę. 
- Dziękuję. Kochana jesteś. - posłałam jej w powietrzu całusa. 

- Blondi ja Cię kiedyś zamorduję obiecuję Ci to. - odezwałam się dwie godziny później wsiadając do samochodu chłopaka. 

- Dałaś radę. Co oznacza, że jesteś ideałem kobiety, bo nie potrzebujesz tygodnia na pakowanie. - zaśmiał się.
- Czy to miał być jakiś test? - zapytałam mierząc go wzrokiem.
- Nie skądże. Łukasz zadzwonił do mnie rano z tą propozycją. Oni też się w sumie dzisiaj zdecydowali na wyjazd. 
- A tak na marginesie to gdzie Piszczki? - zapytałam i odwróciłam się patrząc przez tylną szybę. Łukasz zamrugał światłami dając znać, że to oni jadą za nami. 
9 godzin później byliśmy już na miejscu. 
- Kraków Marco! Taka trudna jest ta nazwa, że nie umiałeś jej wypowiedzieć?! - zapytałam przewracając oczami. 
- Powiedziałem Ci to nie zrozumiałaś. - próbował się bronić. 
- Bo powiedziałeś tak, że nie wiedziałam czy mówisz o Polsce czy o nie wiadomo jakim państwie. 
- A wy co już się tak od wejścia kłócicie? - między nami pojawił się Łukasz z Sarą na rękach. 
- Nie kłócimy się. Po prostu Twój przyjaciel ma problemy z wymową. - odpowiedziałam mu. 
- Wcale, że... A z resztą. - odezwał się Marco machając ręką. 
- Zapraszam do środka na ciepły napój. - odezwała się Ewa i ruszyła przed nami. 
Weszliśmy do mieszkania Piszczków, które znajdowało się w starej kamienicy, która posiadała swój niepowtarzalny urok. Łukasz pokazał nam pokój, który przez kilka dni mieliśmy dzielić z Marco. Zostawiliśmy tam nasze walizki i udaliśmy się do kuchni, gdzie znajdowali się nasi przyjaciele. 
- Sara gdzie? - zapytałam siadając obok Ewy.
- Sara śpi nawet jej dobudzić nie można. - zaśmiał się Łukasz. - Ja też w sumie zmęczony jestem. 
- Napijemy się tylko herbaty i idziemy spać. Jutro czeka nas mała wycieczka po Krakowie. - odezwała się Ewa. 
- Już mi się podoba to miejsce. Ma w sobie to coś co sprawiło, że chętnie tu wrócę. Tylko następnym razem latem. - powiedziałam i upiłam łyk ciepłej herbaty.

Następnego dnia rano po zjedzonym śniadaniu udaliśmy się wszyscy razem na zwiedzanie miasta. Dla Sary to też była pierwsza wycieczka do Krakowa. Zaciekawiona oglądała wszystko dookoła i zadawała mnóstwo pytań, na które Łukasz cierpliwie odpowiadał. 

- Marco co Ty tam słuchasz? - lekko zła szturchnęłam blondyna, który już od jakiegoś czasu chodził z nami ze słuchawkami w uszach.
- Co? Co mówiłaś? - zapytał wyjmując jedną słuchawkę.
- Jesteś niegrzeczny idąc z nami i słuchając muzyki. Pokaż co jest lepszego od naszego towarzystwa. - odpowiedziałam i wyciągnęłam rękę po słuchawkę.
- Nie! Nie ważne. Już to wyłączam. - odpowiedział nerwowo i schował mp 3 do kieszeni spoglądając znacząco na Łukasza. 
- Faceci. - powiedziałam przewracając oczami i dołączając do Ewy i Sary.
- Co jest? Gdzie chłopaki? - odezwała się Piszczkowa.
- Idą za nami. Coś kombinują i ja się muszę dowiedzieć co. - odpowiedziałam jej.
- Daj im spokój. - zaśmiała się. - To są duże dzieci i potrzebują trochę porozrabiać. Ja już na to nie zwracam uwagi. 
- O ile ich rozrabianie nie kończy się na komisariacie. - powiedziałam przypominając sobie sytuację, gdy chłopaki za bardzo szaleli w parku.
- Na komisariacie? - zapytała zdziwiona Ewa.
- Yy no tak mi się powiedziało. Wiesz jacy oni czasami są. Nie zdziwiłabym się gdyby to się tak kiedyś skończyło. - wyjaśniłam szybko, aby brunetka nie nabrała podejrzeń. Widocznie jej mąż nie przyznał się do tego. 
- No w sumie tak. Trzeba na nich uważać. - zaśmiała się. - Oo to jest moja ulubiona kawiarnia. Mają tu przepyszną szarlotkę i kawę. - dodała po czym weszłyśmy do środka. 
Chłopcy dołączyli do nas chwilę później, ponieważ zaczepiła ich grupa kibiców BVB. No tak nie powinno to nikogo dziwić. Po złożeniu zamówienia rozmawialiśmy na wszelakie tematy. Jakiś czas później opuściliśmy kawiarnię i udaliśmy się na Stare Miasto, które oczarowało mnie totalnie. Kraków zimą był przepiękny. 
- Ładnie tu. - odezwał się Marco, gdy szliśmy przytuleni do siebie. - Zabiorę Cię tu latem. - dodał i pocałował mnie w głowę. 
- Masz Mistrzostwa w tym roku, więc nie będziesz miał czasu. - zaśmiałam się.
- Po mistrzostwach go znajdę. - uśmiechnął się. 
- Hej Marco. - odezwałam się.
- Tak? 
- A gdzie Piszczki? - zapytałam obracając się dookoła.
- Szli przed nami. 
- No ale ich nie ma. - odpowiedziałam.
- Ei bez kitu. Ja miasta nie znam! - zaczął panikować blondyn. 
- Spokojnie. Znajdziemy ich zaraz. Chodź tam może poszli. - wskazałam drogę i ruszyliśmy. 
- Ann nie oddalajmy się tak. Nie znamy miasta. 
- Wyluzuj. Przy okazji pozwiedzamy sobie. Zaraz ich znajdziemy. - mówiłam spokojnie.
Szłam przed siebie nie czekając na Marco. Po chwili chłopak znalazł się obok mnie.
- Nie idź tak szybko, bo Ciebie zgubię. - odezwał się chwytając mnie za rękę. 
- Oo patrz to chyba ten Smok Wawelski. - wskazałam Marco.
- AAA! On taki duży jest?! AAA! On zieje ogniem! - zaczął się wydzierać Marco. 
Kilkoro ludzi przechodzących obok nas spojrzeli się dziwnie na blondyna, ja tylko zakryłam twarz rękoma z mojej niemocy do tego faceta. 
- Przestań zachowywać się jak dziecko. - upomniałam go.
- Ale się zgubiliśmy i jeszcze ten smok.. Uważaj, bo zieje ogniem! - odezwał się i odsunął mnie kawałek dalej.
- Debilu on nie jest przecież prawdziwy! - puknęłam go w czoło. - I odbierze telefon, bo Ci dzwoni. 
Marco jak najszybciej wyciągnął telefon z kieszeni.
- Łukasz?! Łukasz gdzie wy jesteście? - mówił przerażonym głosem co w końcu doprowadziło mnie do wybuchu śmiechu. - My? My jesteśmy... koło... koło...- jąkał się.
- Łukasz jesteśmy koło Smoka Wawelskiego a wy gdzie? - wyrwałam Reusowi telefon i wyjaśniłam gdzie jesteśmy. 
- No my weszliśmy do sklepu i jak wyszliśmy to was nie było, ale jesteśmy niedaleko i idziemy w waszą stronę. Ann wszystko dobrze? Co Marco taki wystraszony? 
- To my tu zaczekamy. Tak wszystko z nim chyba dobrze. - odpowiedziałam spoglądając na blondyna, który ze strachem w oczach obserwował smoka.  - Marco ogarnij. To tylko figurka. Nie jest prawdziwy. - próbowałam go uspokoić.
5 minut później dołączył do nas Łukasz ze swoimi dziewczynami. Sara w przeciwieństwie do Marco była oczarowana smokiem. Podeszła nawet ze swoją mamą bliżej, aby tata uwiecznił ją i smoka na zdjęciu.
- Widzisz 3-letnie dziecko się go nie boi, a Ty 25-letni facet tak. - poczochrałam go po włosach. 
- Reus nie wierze, no nie wierze. - odezwał się Łukasz i po raz kolejny zaczął się z niego śmiać. 
- Bardzo śmieszne. Ja na serio mam jakiś lęk przed smokami. - mówił oburzony.
Wróciliśmy do domu późnym popołudniem. Zajęłam się z Ewą przygotowaniem obiadu. Sara siedziała grzecznie w salonie oglądając bajki, a Marco z Łukaszem zniknęli za drzwiami naszego tymczasowego pokoju. 
- Co oni kombinują. - rzekłam wychylając się zza wyspy w kuchni. 
- Nie wiem. Próbowałam podpytać Łukasza, ale twierdzi, że nic. 
- Jakoś w to nie wierze. - zaśmiałam się. 
Godzinę później obiad był już gotowy. Po zjedzonym posiłku razem z Ewą zasiadłyśmy w salonie z lampką wina, a Łukasz z Marco zajęli się zmywaniem naczyń. 
- Ann, Marco przygotował coś dla Ciebie. - do salonu wszedł Łukasz. 
- Dla mnie? - odezwałam się zdziwiona. - Mam się bać? 
- Nie no co Ty. Nauczyłem go pewnej piosenki po Polsku. Pomogę mu, bo momentami mu nie wychodzi.
- Jaką piosenkę? - zaciekawiła się Ewa. 
- Dajcie nam chwilę musimy sprzęt do karaoke rozłożyć. 
- Tatuś będzie śpiewać? - między mną i Ewą pojawiła się mała Sara.
- Tatuś będzie pomagał wujkowi. - wyjaśniła Ewa. 
Chwilę później usłyszałyśmy z Ewą pierwsze dźwięki. Kobieta po chwili wybuchła śmiechem.
- Co jest? - zapytałam nie wiedząc o co jej chodzi.
- No. To. Go. Piosenki. Nauczył. - mówiła przez śmiech.
- Co? Jakiej?
W tym momencie w salonie pojawił się Marco z Łukaszem. Gdy zobaczyłam w co byli ubrani oczy mało mi nie wyszły z orbit. Po chwili Marco zaczął coś śpiewać.
"Powied cy ty wies, cym dla cjebie milosc jest
To goracy zar co rozpala co rozpala ciągle mje

Jestem powabny, jem krem sultanski,

Mam zel na wlosach i stroj hawajski."

Marco przy okazji śpiewania wskazał na swój hawajski strój czym doprowadził mnie do kolejnej dawki śmiechu.

- Kaleczy język, ale dobrze mu idzie. - szepnęła mi do ucha Ewa.

"Jezde ogorkiem do mojej laski

Ale od mojej laski wolę krem sułtański."

Łukasz pomógł Marco w dokończeniu tekstu. Z melodii wywnioskowałam, że zaczęli śpiewać refren. Razem z dziewczynami nie mogłyśmy przestać się śmiać. Łzy leciały nam ciurkiem, a brzuchy bolały jak nigdy. 


"Jakis mlokos wzial mi laske odbil

Jak go spotkam, wezmę go na rogji.
Ona byla jak zapylony kwjat
Ale nie wiedziala, cy tym bakiem byłem ja."

Łukasz razem z Ewą zaczęli się śmiać. Spojrzałam na nią znaczącym wzrokiem, a ona szybko przetłumaczyła mi powyższą zwrotkę, którą wykonywał Marco. 

- Hahaha serio tak tam jest?! Ludzie czego wy słuchacie?! - śmiałam się głośno. 
Po chwili występ chłopaków się zakończył, a oni ukłonili się jak zawodowi piosenkarze. Marco zajął miejsce obok mnie, a Łukasz biorąc Sarę na kolana obok swojej żony. 
- Tatusiu było siupel. Tylko wujek Malco nie umje śpiewać po Polśku. - odezwała się dziewczynka. 
- I tak mu dobrze poszło Kochanie. - ucałował ją w czoło.
- No to już wiem co Ty tak rano słuchałeś. - zaśmiałam się.
- Łukasz nie wierzył, że to zaśpiewam. - odpowiedział. - Więc teraz dowiem się jakie jest tłumaczenie tej piosenki? - zwrócił się do Piszczka.
- Skąd w ogóle wpadłeś, żeby zaśpiewał akurat tą piosenkę? 
- Nie pamiętasz? - spojrzał na nią chłopak.
- Halo tłumaczenie. - pomachał im Marco.
Ewa chwilę milczała usilnie myśląc nad tym co powiedział jej mąż. 
- Wiem! Zawsze, gdy przyjeżdżaliśmy do Krakowa ona jak na złość leciała w radiu i gdziekolwiek się dało.
- Bingo. Więc postanowiłem zarazić tą piosenką również Marco i Ann. 
- Dowiem się o czym śpiewałem? - odezwał się zawiedzony Marco.
- Już Ci tłumaczę. 
Marco słuchał uważnie tłumaczenia Piszczka. Gdy ten skończył blondyn wybuchnął niepohamowanym śmiechem. 
- Serio to śpiewałem?! Piszczek co Ty ze mną robisz? 
- No starałeś się to śpiewać nie zawsze Ci wyszło. - zaśmiał się.
- Co nie zmienia faktu, że sprowadzasz mnie na złą drogę. - odpowiedział i wszyscy zaczęliśmy się śmiać. 
_____________________
Wróciłam do Was! :) Po wielu próbach pisania wyszło takie oto coś na górze :) Mam nadzieję, że się spodobało Wam :D 

Która z Was była na meczu we Wrocławiu? :) Ja niestety nie miałam z kim i czym jechać :( Niestety moi przyjaciele nie szczególnie interesują się Borussią :(


Oczko dla Was od Marco :) 

Do następnego ;*