- Ann jesteś tego pewna? - zapytałem odrywając się od niej. - Nie chcę nic na Tobie wymuszać.
- Jestem tego pewna. - odpowiedziała uśmiechając się lekko do mnie.
W odpowiedzi na jej uśmiech pocałowałem ją delikatnie i zaczęliśmy się kierować w stronę sypialni po drodze gubiąc kolejne części garderoby. W sypialni znaleźliśmy się w samej bieliźnie. Położyłem Ann ostrożnie na łóżku jednocześnie znajdując się nad nią. Całowałem delikatnie i powoli każdy kawałek jej idealnego ciała.Tym razem było całkiem inaczej niż w noc kiedy poznaliśmy się w klubie. Poznawaliśmy nasze ciała na nowo. Jak gdyby nigdy wcześniej się nie spotkały. Rozkoszowaliśmy się tą chwilą oboje. Po chwili zatraciliśmy się w sobie na wzajem.
~Ann~
Leżałam przytulona do Marco. Ten bawił się moimi włosami, ja natomiast zataczałam kółka na jego klatce piersiowej. Między nami panowała cisza.
- Dziękuję. - odezwałam się chcąc ją przerwać.
- Za co? - zapytał blondyn.
- Za to, że mi wybaczyłeś po tych akcjach, które robiłam. - wyjaśniłam mu.
- Nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że mi wybaczyłaś i jest między nami już dobrze. - pocałował mnie w czubek głowy. - Jesteś głodna? - zapytał zmieniając temat.
- Trochę. - odparłam uśmiechając się.
- No to ja pójdę nam coś zrobić. - odpowiedział wyswobadzając się z naszego uścisku i ruszając w stronę kuchni.
- Czekaj. - powiedziałam, ale Reusa już nie było.
Odziana w za dużą na mnie koszulkę Marco usiadłam na blacie kuchennym przyglądając się jak blondyn przygotowuje dla nas lasagne.
- Co mi się tak przyglądasz? - zapytał uśmiechając się do mnie zalotnie.
- Do twarzy Ci w tym fartuszku. - odpowiedziałam mu z takim samym uśmiechem.
- Ah tak. - powiedział podchodząc do mnie. - A Tobie do twarzy w mojej koszulce. - dodał całując mnie.
Poczułam jego dłoń na mojej nodze zmierzającą w górę uda, a usta pieszczące moją szyję.
- O nie, nie kochany. Co za dużo to nie zdrowo. - powiedziałam rozszyfrowując zamiary chłopaka.
Jednak on nie myślał ani na chwilę zaprzestać. Musiałam na szybko wymyślić coś innego.
- Reus nie chce przerywać, ale chyba coś się pali. - powiedziałam zauważając dym ulatniający się z piekarnika.
- Nasz obiad! - chłopak jak oparzony oderwał się ode mnie i pobiegł w stronę piekarnika wyłączając go.
- Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam. - powiedziałam śmiejąc się z chłopaka.
- Śmiej się śmiej. Za karę nie dostaniesz ani porcji. - zagroził pokazując mi język.
- Uratowało się chociaż coś? - zapytałam zeskakując z blatu i podeszłam do blondyna obejmując go.
- Calutka. - odpowiedział dumnie wypinając pierś.
- Wariat. - podsumowałam kierując się do stołu.
- Coś Ty powiedziała? - zapytał poważnym głosem. - Ja Ci dam wariata. - powiedział i zaczął mnie gonić.
Ja piszcząc i śmiejąc się zaczęłam biec ile tylko miałam sił w nogach uważając, żeby nie wpaść na jakiś mebel. Marco po chwili dogonił mnie i złapał w pasie przerzucając sobie mnie przez ramię. Starałam mu się wyrwać, ale nic to nie dało. Po chwili znaleźliśmy się w salonie. Marco położył mnie na kanapie i zaczął łaskotać.
- Ja Ci dam wariata. - mówił i dalej mnie łaskotał.
- Dobra cofam to! Cofam! - krzyczałam ze śmiechem. - Jedzenie nam wystygnie. - dodałam licząc, że to mnie uratuje.
I poskutkowało. Marco w momencie zaprzestał łaskotania mnie. Podniósł się i wyciągnął dłoń w moim kierunku, aby pomóc mi się podnieść. Złapałam ją i po chwili stałam obok niego.
- Jeszcze się policzymy. - dodał i ruszyliśmy do kuchni.
- Marco która godzina? - zapytałam, gdy skończyliśmy jeść nasz posiłek.
- Już prawie 19. - odpowiedział zerkając na zegarek.
- Co?! Jaja sobie robisz! - krzyknęłam zdziwiona.
- No nie zobacz. - powiedział i pokazał mi zegarek na którym już wybiła godzina 19.
- Jasna cholera! Miałam iść do rodziców pogadać! - zerwałam się z kuchni i pobiegłam po ubrania, które były porozrzucane po całym salonie.
- Co się tak śpieszysz? Zawiozę Cię przecież. - powiedział spokojnie Marco opierając się o barierkę przy schodach i krzyżując ręce na piersi..
- Widziałeś moją koszulkę? - zapytałam ignorując jego pytanie. - Miałam przyjść po szkole. - dodałam wyjaśniając.
- Ehem. - odchrząknął Marco trzymając w ręku moją koszulkę.
- Oo dzięki. - chciałam zabrać od niego moją własność, lecz Marco uniemożliwił mi to podnosząc do góry rękę.
W starciu z tym olbrzymem nie miałam szans nawet po wielokrotnych próbach skakania.
- Marco! - spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem.
Ten nic nie odpowiedział tylko odwrócił twarz wskazując na policzek.
- Ehh. Co ja z Tobą mam. - westchnęłam i przybliżyłam się do niego. Ten wykorzystał moment i szybko odwrócił się do mnie przodem w rezultacie dostając całusa w usta. - Sprytne. - pochwaliłam go.
- Jakoś trzeba sobie radzić w życiu. - odpowiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
- Mogę dostać koszulkę? - zapytałam krzyżując ręce na piersi. - Dziękuję. - odpowiedziałam gdy mi ją oddał.
Pobiegłam szybko na górę do łazienki i ubrałam się. Po 5 minutach zbiegłam gotowa na dół. Marco siedział i oglądał coś w tv.
- Podwieziesz mnie? - zapytałam zakładając kurtkę.
- Obiecałem przecież. - powiedział i wstał z kanapy.
Wsiedliśmy do samochodu Reusa i ruszyliśmy.
- Możesz mnie najpierw zawieźć do Jake'a? Chciałabym zabrać od niego moje rzeczy. - odezwałam się.
- Jasne. Nie ma problemu. - uśmiechnął się do mnie. - Ann mogę Cię o coś zapytać? - zapytał nieśmiało Reus.
- O nie wierzę. Reus traci pewność siebie. - zaczęłam się śmiać. - Aż mnie ciekawość zżera o co może chodzić.
- Moja mama zaprasza nas w niedziele na obiad. - powiedział szybko, tak że ledwo zrozumiałam.
- Oo. Mam poznać Twoją rodzinę? - zapytałam lekko w szoku.
- Tak. Ale jeśli nie chcesz to ok nie było pytania.
- Chcę. Bardzo chętnie ich poznam. - uśmiechnęłam się do niego.
~Marco~
Kamień spadł mi z serca kiedy Ann zgodziła się odwiedzić ze mną rodziców. Uśmiechnąłem się do niej i kierowaliśmy się we wskazanym przez dziewczynę adresie. Po 5 minutach byliśmy na miejscu.
- Mam iść z Tobą i Ci pomóc? - zapytałem gasząc silnik.
- Nie dam radę. Mam tylko jedną torbę. - odpowiedziała uśmiechając się.
Blondynka opuściła auto i zniknęła za drzwiami do klatki schodowej. Ja korzystając z wolnej chwili sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Piszczka.
- No siema blondi. Jak żyjesz? - usłyszałem po drugiej stronie.
- Za tą blondi oberwiesz kiedyś. - powiedziałem ponuro. - Dobrze żyję. Powiesz mi co się wydarzyło wczoraj? O co chodziło z tą policją? - zadałem mu pytania.
- Spokojnie po kolei. Z Ann się widziałeś? - zmienił temat.
- Tak widziałem. Nawet teraz tak jakby z nią jestem. - odpowiedziałem. - Możemy wrócić do policji? - nalegałem.
- Pogodziliście się?! - wykrzyknął do słuchawki.
- Piszczu nie piszcz jak napalona nastolatka słyszę Cię doskonale wystarczy zapytać normalnym głosem. - zmarszczyłem brwi. - Tak pogodziliśmy się. - zmieniając grymas na twarzy uśmiechnąłem się.
- No wreszcie! Już myślałem, że to się nigdy nie zdarzy. - gadał jak nakręcony.
- Piszczu policja. Co z tą policją. - zaczynałem się niecierpliwić.
- Słuchaj możesz wpaść do Kuby za pół godziny? - zapytał nadal nie udzielając mi odpowiedzi. - On też będzie o to pytał a nie chce mi się dwa razy tłumaczyć. - wyjaśnił.
- No dobra. Podrzucę Ann do rodziców i przyjadę. Muszę kończyć. - powiedziałem zauważając dziewczynę wychodzącą z budynku. - Widzimy się u Kuby.
- Na razie. - powiedział Piszczu i się rozłączyliśmy.
- Już. Szybko poszło. Nie zdążyłam rozpakować wszystkich rzeczy. - powiedziała zamykając drzwi samochodu. - Możesz mnie podwieźć do rodziców? - zapytała uśmiechając się.
- Już się robi. - odpowiedziałem jej z uśmiechem. - Ann jakby co to pamiętaj, że możesz się u mnie zatrzymać. - dodałem.
- Dzięki. Ale wracam do domu w pokojowych zamiarach. Myślę, że się dogadamy. - odpowiedziała.
Pod domem Ann byliśmy po 10 minutach.
- Wejdziesz? - zapytała mnie.
- Nie, nie tym razem. Muszę jechać do Kuby. - odpowiedziałem.
- Ale mam nadzieję, że nie skończy się to tak jak wczoraj. - zapytała podejrzliwie na mnie patrząc.
- A w życiu! - zaprotestowałem. - Brzydzę się alkoholem! Alkohol to zło! Blee! - skrzywiłem się udając obrzydzenie czym wywołałem napad śmiechu u Ann. Po chwili sam do niej dołączyłem.
- Lecę. Zadzwoń do mnie jutro o której ten obiad u Twoich rodziców. - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
- Ei! Tylko tyle?! - zrobiłem smutną minę. - Zaraz, zaraz to jutro się nie zobaczymy? - zapytałem gdy dotarło do mnie co powiedziała dziewczyna.
- Blondynka, typowa blondynka. - powiedziała przewracając oczami. - Geniuszu jutro o 18.30 masz mecz! - wyjaśniła mi.
- No to po meczu.
- Po meczu to ja wracam do domu i idę spać. Musze odespać ten tydzień. Jak sam wiesz był trochę zwariowany. - wyjaśniła.
- No dobrze niech Ci będzie. No to muszę jakoś wytrzymać do niedzieli. - westchnąłem niepocieszony.
- Oj dasz radę. - zmierzwiła mi włosy po czym pocałowała mnie.
- Jeszcze raz i na pewno wytrzymam. - powiedziałem nie otwierając oczu i czekając na kolejny po całunek. Po chwili poczułem jej usta na swoich. - No jeszcze raz i na pewno wytrzymam. - odezwałem się.
- Reus nie kombinuj. - zaśmiała się po czym otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. - Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - odpowiedziałem.
Ann zamknęła drzwi i ruszyła w stronę domu. Ja zaś skierowałem się do domu mojego przyjaciela.
- Cześć Agata. - uśmiechnąłem się widząc w drzwiach żonę Kuby.
- Cześć Marco. - ucałowała mnie na powitanie. - Zapraszam. - uchyliła szerzej drzwi i wpuściła mnie do środka.
- Gdzie znajdę Kubę? - zapytałem.
- Mojego męża nieznającego umiaru znajdziesz razem z Łukaszem w salonie. - odpowiedziała i westchnęła głęboko na co się zaśmiałem. - Jak tam z Ann? Słyszałam, że macie jakieś problemy. - zapytała ostrożnie.
- Już sobie wszystko wyjaśniliśmy i jest dobrze. - odpowiedziałem uśmiechając się.
Skierowałem się do salonu, gdzie znajdowali się moi przyjaciele.
- To ja idę na górę do Oliwki, a wy sobie pogadajcie. - odezwała się i ruszyła po schodach.
- Siema chłopaki. - powiedziałem i zająłem miejsce na fotelu.
- Reus kuźwa pół tonu niżej. - odezwał się ledwo Kuba leżący na kanapie.
- A Ty nie masz kaca? - zapytał zdziwiony Piszczu.
- Człowieku ja dzisiaj nie mam czasu na męczenie się z kacem. - odpowiedziałem z zacieszem na twarzy.
- Z Ann ok to i z Reusem w porządku. - zaśmiał się Piszczek
- Daj mi trochę tego leku, bo ja umieram. - powiedział Kuba spoglądając na mnie jednym okiem.
- Cierp teraz jak się wczoraj chciało szaleć. - Łukasz przybliżył się do Kuby i specjalnie podniósł głos nad głową naszego przyjaciela. Ten tylko się skrzywił i zakrył poduszką.
- Dobra chłopaki. Dowiem się w końcu o co chodziło z tą policją?
- Policją? Jaką policją? - Błaszczu momentalnie podniósł się z kanapy.
- Mówiłem Ci matole, że zgarnęli nas w nocy na komisariat. - Piszczek spojrzał na niego z poważną miną.
- Aa to. - odpowiedział Polak i ponownie położył się na kanapie. - No ale mów, mów, bo nie znam szczegółów. - ręką ponaglił przyjaciela do mówienia.
- Na początek to cieszcie się matoły, że nas wypuścili. Nie chce myśleć co by nam dziewczyny i Klopp zrobili jakby nas przymknęli.
- Ale za co? - odezwałem się.
- Wydzieraliście się na pół parku, że kochacie swojego kobiety, a jak chciałem jakoś załatwić z nimi sprawę to się zaczęliście podśmiewać. - wyjaśnił nam.
- A jak załatwiłeś to, że nas nie zatrzymali? - zapytałem.
- Bilety na jutrzejszy mecz działają cuda. - odpowiedział.
- Dałeś im bilety? - zdziwił się Jakub.
- A miałem inne wyjście? Musiałem to jakoś załatwić. A, że miałem bilety i to się okazało strzałem w dziesiątkę to nas wypuścili. - wzruszył ramionami.
- Kuba trzeba Cię jakoś do życia doprowadzić. - zainteresowałem się na wpółżywym przyjacielem.
- Coś Ty nie da rady. Próbowałem już. - powiedział Łukasz.
- Wszystkiego?
- Raczej tak.
- A bieganie? To jest najlepsze na kaca. - poruszyłem brwiami.
- Ooo nie tylko nie to! - zajęczał Kuba. - Zimno jest na dworze! Już prawie zima! - szukał wymówki.
- Ehem Kuba nie chce nic mówić, ale masz mini siłownię w domu. I bieżnię też posiadasz. - odpowiedział Łukasz po czym zaczęliśmy się śmiać.
- Niee! - lamentował dalej.
- Nie marudź Błaszczykowski tylko wstawaj! - poklepałem go po barku. - Inaczej my z Piszczkiem Ci pomożemy. - zagroziłem.
- Niech wam będzie! Ale jak się potknę i sobie coś zrobię winę u trenera bierzecie na siebie! - powiedział ponuro i zwlókł się z kanapy.
Po około godzinnym ćwiczeniu u mojego przyjaciela wróciłem do siebie. Wziąłem szybki prysznic zjadłem kolację i udałem się spać.
~Ann~
Odprowadziłam samochód Marco wzrokiem do zakrętu, a gdy zniknął z moich oczu weszłam do mojego domu. Rozebrałam się w przedpokoju i udałam się do salonu, gdzie spodziewałam się spotkać moich rodziców oraz Vicki. W salonie znajdowała się tylko mama.
- Hej. - odezwałam się do niej. - Sama jesteś?
Mama nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ drzwi do domu otworzyły się, a po chwili w salonie pojawił się tata.
- Czy mi się zdawało czy mijałem po drodze Marco? - zapytał. - To on Cię tutaj przywiózł? - dodał.
- Tak on. - odpowiedziałam. - Czy to prawda, że Victoria gdzieś wyjeżdża? - zapytałam zmieniając temat.
- Tak właściwie słonko to Victoria już wyjechała. - odpowiedziała mama. - Całą noc o tym wszystkim rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. - dodała.
- Dokąd pojechała?
- Do babci do Gladbach. - wyjaśnił tata. - Między Tobą, a Marco już dobrze?
- Tak. Właśnie chciałam pogadać z Vicki dlaczego mi to zrobiła. No ale się spóźniłam.
- Zrobiła co? - odezwała się mama.
- Wymyśliła tą całą zdradę. - wyjaśniłam krótko.
- A właściwie skąd Ty wiesz, że Vicki miała wyjechać?
- Była dzisiaj u mnie w szkole i przypadkiem usłyszałam jej rozmowę z Jessicą. Mamo, tato chciałabym was przeprosić za to jak się ostatnio zachowywałam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Jest mi strasznie głupio.
- Dobrze kochanie zapomnijmy o tym. - powiedział tata i przytulił mnie.
Resztę wieczoru spędziłam z rodzicami. Następnie udałam się do mojego pokoju, rozpakowałam rzeczy, wzięłam prysznic i zmęczona całym dniem zasnęłam.
W niedzielę tak jak zaprosił mnie Marco mieliśmy się udać do jego rodziców na obiad. Reus miał przyjechać po mnie o 13. Godzinę przed wyjściem Bonnie pomagała mi w wyborze ubrania.
- Denerwuję się. - powiedziałam.
- Czym? - zapytała zdziwiona Bonnie.
- No tym na przykład, że mnie jego rodzina nie polubi.
- A daj spokój. Niby dlaczego mają Cię nie polubić. Kochana Ciebie nie da się nie lubić.
- Mówisz tak, bo jesteś moją przyjaciółką. - pokazałam jej język.
- Wcale, że nie. Kilka miesięcy temu się nie znałyśmy, ale jak się poznałyśmy to od razu Cię polubiłam. - wyjaśniła.
- Co nie zmienia faktu, że i tak się denerwuję. - westchnęłam.
- Ale popatrz. Poznasz jego rodziców. A to już krótka droga do pierścionka i zmiany nazwiska. - zaczęła nabijać się moja przyjaciółka.
- Ty uważaj, żeby Erik nie pomylił kolejności i nie zaczął od pierścionka. - starałam się jej odgryźć.
- Ee no coś Ty. On nie jest jeszcze gotowy. Wiesz nie ten wiek. Nie to co Marco. On już jest dojrzały i zapewne myśli już o tym. - pokazała mi język.
- No myśleć to on sobie może. Ja na razie o tym nie myślę. Mamy jeszcze czas. Oo mam! Ta czarna! Nie jest zbyt elegancka. W sam raz na taki obiad. - pokazałam Bonnie mój wybór.
- Zgadzam się. Masz gust Hofmann. Wyrabiasz się przy mnie.
- Haha. - zaśmiałam się z ironią. - Żarty Ci się coś ostatnio bardzo trzymają. - pokazałam jej język.
- Dobra już dobra. Siadaj wyprostuję Ci włosy. - zarządziła wskazując krzesło.
- Ann, Marco na dole czeka na Ciebie. - do pokoju weszła moja mama.
- To już?! - zapytałam z paniką w głosie. - Myślałam, że mamy jeszcze czas. - dodałam i zaczęłam biegać po pokoju chowając różne rzeczy do torebki.
- Tu masz telefon. - powiedziała moja przyjaciółka dobrze wiedząc czego szukam.
- Dzięki. I dzięki za pomoc. - powiedziałam i przytuliłam ją.
Zeszłyśmy razem na dół, gdzie czekał Marco. Założyłam buty i kurtkę i wyszliśmy przed dom. Tam pożegnałam się z Bonnie i wsiadłam do samochodu blondyna.
- Nie denerwuj się. Oni nie gryzą. - odezwał się Marco zauważając moje zdenerwowanie.
- A co jeśli mnie nie polubią?
- Gwarantuję, że tak się nie stanie. - uśmiechnął się do mnie.
Gdy dojechaliśmy pod rodzinny dom Marco, chłopak pomógł mi wysiąść z auta, po czym złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę drzwi. Weszliśmy do środka skąd było już słychać głośne rozmowy.
- Wy nie możecie sprzedać tego domu! Mamy tutaj tyle wspomnień. - usłyszałam.
- O co chodzi? - zapytałam szeptem Marco.
- Rodzice planują sprzedać dom. Dlatego też dzisiaj jest ten obiad. Musimy z nimi porozmawiać i przekonać ich żeby tego nie robili. - wyjaśnił zabierając ode mnie kurtkę.
- No to mogłam nie przyjeżdżać. Nie chcę przeszkadzać. To jest rodzinna rozmowa.
- Kochanie przecież Ty już jesteś jak rodzina. Nie marudź. Moja mama chce Cię bardzo poznać. - powiedział i pocałował mnie w policzek.
- Oo Marco jesteście już. - w holu pojawiła się kobieta w wieku około 50 lat, blond włosach i oczach identycznych jakie posiada Marco.
- Cześć mamo. - przywitał się z nią przytulając na powitanie.
- Dzień dobry pani. - odezwałam się nieśmiało.
- Witaj. Ty musisz być Ann. - uśmiechnęła się do mnie ciepło po czym przytuliła.
- Tak. Miło mi panią poznać. - odpowiedziałam uśmiechając się do niej lekko.
- Zapraszam dalej. Nie będziemy tutaj przecież stać. - odezwała się i wskazała drogę.
Marco ponownie złapał mnie za rękę i poprowadził do jadalni.
- Wujek Marco! - do blondyna podbiegł mały chłopczyk.
- Cześć wielkoludzie. - Marco ukucnął przed nim po czym chłopczyk objął go swoimi malutkimi rączkami. Reus podniósł się trzymając chłopca na rękach.
- A Ty to kto? - zapytał patrząc na mnie.
- Nico! Nie ładnie tak mówić! Pani nie jest Twoją koleżanką! - skarciła chłopczyka kobieta. - Przepraszam za syna. Yvonne miło mi Cię poznać. - dodała zwracając się do mnie.
- Nic nie szkodzi. Ann mi również miło poznać. - uśmiechnęłam się do niej.
- A ja jeśtem Nico. - odezwał się chłopczyk.
- Miło mi Cię poznać. Ja jestem Ann. I możesz mi mówić po imieniu. - posłałam chłopczykowi uśmiech.
- Mogę? - zapytał nie dowierzając.
- Będzie mi bardzo miło. - odpowiedziałam mu.
- Widzis mamo mogę mówić do Ann po imieniu! - odezwał się zadowolony. - Wujek, a pogramy dzisiaj w piłkę? - zwrócił się do Marco.
- Jasne, ale po obiedzie. - odpowiedział mu stawiając go na podłodze. - Chodź przedstawię Cię pozostałym. - spojrzał na mnie.
I tak oto poznałam tate Marco, drugą siostrę Marco, Melanie, oraz męża Yvonne Ricka.
Po skończonym obiedzie rodzice Marco pomimo protestów dzieci zajęli się zmywaniem naczyń. My zaś udaliśmy się do salonu.
- No w końcu możemy pogadać. - powiedziała Yvonne. - Nico uważaj, bo się przewrócisz. - zwróciła się do biegającego chłopca.
- Dobzie, będę ostrożny. - odpowiedział jej nie przerywając biegania.
- Oni nie mogą sprzedać tego domu, nie mogą. - burzyła się Melanie.
- Mel spokojnie. Ja też nie chce żeby go sprzedawali, ale nic nie poradzimy skoro oni już podjęli taką decyzję. - Marco próbował ją uspokoić.
- Podjęli ją bez nas! Nas tylko o tym poinformowali. - w oczach Melanie pojawiły się łzy.
- Skoro nie chcesz żeby go sprzedali to wprowadź się tu znowu. - powiedział Marco.
- Ale stąd będę musiała ponad godzinę do pracy dojeżdżać! - zaprotestowała.
- No więc własnie. Zrozum też ich. Oni z każdym dniem nie są coraz młodsi. Ten dom do małych nie należy. Ciężko im będzie o niego dbać. - powiedziała Yvonne.
- Nie pozostaje nam nic innego jak pogodzić się z ich decyzją. - westchnął Marco.
Yvonne zaczęła się śmiać. Wszyscy spojrzeliśmy na nią zdezorientowanym wzrokiem.
- Hahaha a pamiętacie jak przebierałyśmy Marco w nasze sukienki i kazałyśmy mu chodzić jak modelce po wybiegu? - wyjaśniła śmiejąc się.
Spojrzałam na Marco, który z każdą chwilą robił się czerwony na twarzy. Starałam się hamować śmiech, ale gdy wszyscy poszli w ślady najstarszej siostry ja też zaczęłam się śmiać.
- Albo jak nocował z Mario w domku na drzewie. I my ich w nocy nastraszyłyśmy, a oni naiwniacy myśleli, że to duchy i z piskami uciekali do domu. - dodała Melanie.
- Bardzo zabawne. Boki zrywać. - powiedział z ironią Marco.
- To były czasy. - powiedziała Yvonne ocierając łzy spowodowane śmiechem. - A sytuacja z naszym zaginionym blondaskiem?
- Zaginionym blondaskiem? - zapytałam patrząc na Marco.
- Pewnego razu nasz mały braciszek zrobił nam wszystkim psikusa. Zaginął w domu. Szukaliśmy go chyba ze 3 godziny. Przeszukaliśmy każdy kąt, a Marco jak nie było tak nie było. W końcu Mela wpadła, żeby zobaczyć w schowku na piętrze. No i znalazła się zguba. Biedaka w przedszkolu wystraszył kolega, że po mieście grasuje ufo i zabiera dzieciom zabawki. I Marco w obawie przed straceniem wszystkich miśków znosił je do schowka, a że zmęczył się przy tym niemiłosiernie to zasnął tam zamykając drzwi. - dokończyła opowieść na co my wybuchnęliśmy śmiechem.
- No bo Marcel mówił, że mu zniknęły zabawki! No to ja się chciałem przygotować! - oburzał się Reus.
- Yvonne mogę Cię na chwilę prosić? Chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać. - odezwał się Rick po czym para przeszła do drugiego pokoju.
My nie wiedząc o co chodzi zajęliśmy się rozmową razem z drugą siostrą Marco. Po 5 minutach małżeństwo wrócili.
- Mamy rozwiązanie, aby zatrzymać dom. - uśmiechnęła się kobieta.
- Jakie?! - zapytała ożywiona Melanie.
- My się tu wprowadzimy. - wyjaśnił mąż Yvonne.
- Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu, gdzie prawie nie ma miejsca. Mały nie ma przestrzeni do zabawy. A tu będzie jak znalazł. Rick nie ma stąd daleko do pracy, a przedszkole Nico jest kilka ulic stąd. Że też wcześniej na to nie wpadliśmy.
- Eureka, eureka! Dom uratowany! - siostra Marco zaczęła podskakiwać i przytulać wszystkich po kolei.
Gdy rodzice Marco dołączyli do nas Yvonne i jej mąż przedstawili swój plan, który od razu przypadł do gustu rodzicom Marco i zrezygnowali ze sprzedaży domu.
- Dziękuję za mile spędzony dzień. - uśmiechnęłam się do Marco, gdy byliśmy już pod moim domem.
- Widzisz mówiłem, że moja rodzina nie jest taka zła. - odpowiedział.
Pożegnałam się z Marco i z uśmiechem na ustach weszłam do domu.
________________________
Długi mi się napisał jak nigdy :) Ale średnio mi się podoba... Rodził się on w ciężkich bólach... Ostatnio się coś psuję z tym pisaniem...:( Mam nadzieję, że następny lepszy wyjdzie.
Dziś wieczorem, albo jutro zajmę się czytaniem i komentowaniem Waszych blogów :)
Do następnego ;*
Marco nie jedzie na Mundial :( Jak to potwierdzili to się załamałam :( Komu jak komu, ale Marco należał się ten Mundial! Cały rok na to ciężko pracował, by w ciągu kilku sekund zaprzepaścić wszystko :( Właśnie dlatego nie rozumiem jak przed takimi imprezami można robić towarzyskie?! Rozumiem, że potrzebny jest jeden taki mecz, aby sprawdzić piłkarzy, ale nie aż trzy wliczając ten z rezerwowym składem z Polską -.-
Gute Besserung Marco!
No no, Marco jako typowy facet po zawarciu zgody zaciągnął dziewczynę do łóżka :D nie no, taki żarcik oczywiście, hehe.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się czyta te sceny, gdzie zakochani są tacy szczęśliwi :) niechże już nic nie stanie im na przeszkodzie, bo teraz jest pięknie!
Haha, Ann się bardzo spieszy, a tu Marco jeszcze się z nią drażni. Ech, co za wredota ;D
Dobrze, że dziewczyna wróciła do domu, bo jednak nie ma miejsca jak dom ;)
Hahaha, biedny Kuba! Kac morderca nie ma serca. Co tym chłopakom przychodzi do głowy, to ja nie mogę. Dobrze, że gorzej nie skończyło się z ta policją!
I oczywiście od razu wiedziałam, że rodzina Reusa polubi Ann, bo to przecież taka kochana dziewczyna :) Oj, siostrzyczki nie oszczędziły Marco w dzieciństwie, hahaha. Ufo zabiera dzieciom zabawki? A to dobre! :D I fajnie, że jednak ten dom nie zostanie sprzedany. To mi się podoba!
Rozdział wspaniały i nie marudź, że zły, bo moja wena przy Twojej to się chowa. Czekam na ciąg dalszy!
Buziaki :*:* <3
Genialne czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńHahahah... Kuba.. :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ! :*
Wybacz, że dawno nie komentowałam ale brak czasu... :c
Obiecuję, że już będę komentować ! ;*
przy okazji zapraszam do mnie http://zmienmy-przyszlosc-na-lepsza.blogspot.com/
Pozdrawiam Fanka. :)
Biedny Kuba. I jak oni mogli nie pamiętać co robili w nocy ?! Hahaha. Rewelacja. Dobrze, że normalnie zachował się Łukasz i uratował ich, bo kto wie co by z nimi się działo. :D No i na całe szczęście Ann i Marco się pogodzili. Na reszcie, już się bałam że do tego nie nastąpi. :) Oby Vicki już nie wracała, bo jest strasznie denerwująca. :D ogólnie rozdział jest świetny. :) I nie mogę się doczekać kolejnego... :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie. :)
Całuje Marta ;***
Hhahahh! Rozwaliły mnie te opowiastki o Marco. Nie no, masz wyobraźnie dziewczyno!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że Marco i Ann pogodzili się.
No i obawy Ann o tym, że rodzina Marco nie zaakceptuje jej poszły z dymem.. Jak dobrze...
Czekam na nexta ;)))
Buźka, Kinga ;*
Och!
OdpowiedzUsuńTakie rozdziały to ja lubię! <3
Haha Marco jaki niewyżyty! :)
Cieszę się, że rodzina Marco tak dobrze przyjęła Ann.
Normalnie zaczęłam ryczeć jak się dowiedziałam o tej kontuzji wykluczajacej Go z Mundialu :*
Czekam na nn i zapraszam do siebie:*
<3
Ja nie mam pojęcia co Ci się w tym rozdziale nie podoba ? Mnie podoba się wszystko. Relacja miedzy Ann i Marco taka ... mrrrrrrrr ;) Poza tym bardzo fajnie opisałaś spotkanie u rodziców piłkarza. Generalnie dla mnie całość - rewelacja !!!
OdpowiedzUsuńCo do Marco i mundialu... Oglądałam ten mecz i zamarłam jak upadł... Potem jak widziałam, że nie może nawet spokojnie uleżeć w miejscu i Andre schylającego się nad nim, wiedziałam, że to chyba koniec jego marzeń o mistrzostwach. Gdzieś w głębi serca tliła się nadzieja, że może jeszcze stanie się cud, ale z drugiej strony to zbyt poważnie wyglądało. Drugą połowę oglądałam, ale nie mogłam się w ogóle skupić. A to zdjęcie ze szpitala... jak zobaczyłam to brakło mi słów. Wiem, że na pewno zawalczy o siebie, zawalczy o formę po tej kontuzji, ale wiem też, że teraz na pewno jest ciężko zarówno jemu jak i jego bliskim. No ale cóż... wydaje mi się, że lepiej że to się tylko tak skończyło i będzie pauzował 6-7 tyg a nie np. 6 miesięcy. Pozdrawiam
Cudowny rozdzial :)
OdpowiedzUsuńJestem zalamana przeczytalam właśnie ze marco dopiero wroci do gry we wrześniu.
Strasznie mi jest go szkoda.
No w końcu się pogodzili!!!
OdpowiedzUsuńCo za niedobry Marco, nawet się ubrać dziewczynie nie da :)
Chryste policja!? Jestem ciekawa co jeszcze wymyślą pszczółki. :)
Świetny rozdział jak zwykle zresztą ♥
Czekaam na nn i zapraszam do siebie na 31 :)
Buziol:*
A gdzie rozdział ?
OdpowiedzUsuń